Sobotni HOYM otworzyła prelekcja Alojzego Szwachuły nt. mechanizmu działania maszyny parowej, która w głównej roli wystąpiła tego dnia jeszcze nie raz. Maszyna, której stuknęła setka, a która odrestaurowana została bodaj dwa lata temu, wygląda jak przywrócone do życia serce szybu Kościuszko. Serce, które na nowo zabiło przy okazji specjalnego koncertu* Bartłomieja Talagi, łódzkiego twórcy, który połączył elektroniczne i mechaniczne dźwięki w jedno, pozwalając im na multimedialną koegzystencję. Jego spektakl, pod szyldem „Active carbon – toxic absorber”, podniósł temperaturę HOYM-u nie tylko symbolicznie (kto był w szybie, ten wie). Samą maszynę, w skoordynowany z pracą Bartka Talagi ruch wprowadzał doświadczony, zawodowy operator tej maszyny. Wespół udało im się zamienić dźwięki w – nomen omen – maszynowy rytm.
Pierwszy z czterech stricte muzycznych występów tegorocznego HOYM przypadł na opolskiego muzyka występującego jako Doctor Visor. Jego muzyka, która w połączeniu z obrazem (patrz: wideo artysty) tworzy uwspółcześniony, dynamiczny podkład dla horrorów klasy B lat 80. (The Lurking Fear), na żywo sprawdza się jednak połowicznie. Pewna schematyczność, która wkrada się mimochodem niczym ożywiony, acz zagubiony upiór, potrzebowałaby przełamania, np. w tempie utworów (jak na płycie) lub elementach wizualnych. Jednak nawet przy ich braku, w surowej sali nadszybia syntezator Visora przyjemnie roznosił dźwięki po murach i metalowych konstrukcjach.
Pierwszy, i jedyny tego dnia koncert plenerowy, zagrał duet Rozmazani. I tu już przełamań było więcej. Krakowsko-łódzki skład swój godzinny set rozegrał na tyle rozciągliwie, że zmieścił w nim więcej poza nagrania pochodzące z drugiego, wielobarwnego albumu „Hard Times” (od utworu tytułowego zresztą zaczęli). Pojawiło się więc i coś z debiutu (Lęki), nowości (Disarray) czy covery (Only Nine Inch Nails). Rozmazani zagrali spójnie i konsekwentnie trzymali się konwencji nieco statycznego electropopu, nie wchodząc w spór z oparami scenicznego dymu, który miejscami przyjemnie podduszał atmosferę. Sporo rytmicznych aranżów, pojawił się wspomagający elektronikę żywy bas i odrobina zapętlonych, wsamplowanych dźwięków. Dzięki tej kombinacji koncert przytrzymał w plenerze nie tylko fanów synthu.
Do innych adresowany był kolejny występ. Tym razem to krakowski SMOGGG, preferujący penetrację osadzonych w awangardzie naturalnych, zakrzywionych brzmień. Pięcioosobowy skład zaproponował publice przejażdżkę po rockowej psychodelii, w której gęsto było od przesterów, wyrywającego się saksofonu, snujących się mimowolnie dźwięków, czy zaangażowanych (na różnych poziomach) wokali. Ich żywa, choć przecież ascetyczna, sceniczna aura, interesująco zderzała się z martwymi elementami nadszybia. W zestawie muzycznym m.in. Miss Necropolis i Gadające Głowy.
Festiwal symbolicznie zamknął instrumentalny kwartet z Sosnowca – ARRM. Muzycy zespołu byli świetnym odbiciem od nerwowej struny SMOGGGa. Ich kompozycje, długie, nie rozbudowywane na siłę (sprawdźcie album „II”), były czymś na kształt kontrolowanej improwizacji. Błądziły przy tym między gitarową, amerykańską alternatywą, a dość nieoczywistym prog rockiem. Po wielu godzinach obcowania w odświeżonych, i wybudzonych przestrzeniach postindustrialnych, bardzo dobry akcent przed dobrą nocą.
Tegoroczny, 7. Festiwal HOYM, odbył się 30 września na terenie kopalni Ignacy. Jako wydarzenie utrwalił się na mapie najciekawszych i najbardziej oryginalnych przedsięwzięć w tej części kraju. Ze swoim złożonym charakterem, pozytywnie nastawioną organizacją i licznymi (w sumie) dodatkowymi atrakcjami, jak oldschoolowe salony domowych gier, pozostaje fajną alternatywą dla tłocznych, często przebodźcowanych imprez kulturalnych.
* Przed tym interesującym, mechanicznym koncertem, w sali sprężarkowni odbyła się jeszcze druga prelekcja, tym razem w ramach wernisażu zdjęć Bernarda Baya. Uznany w świecie fotograf, w towarzystwie Fabienne Foucart, z którą współpracuje, podzielił się ze słuchaczami wspomnieniami wyrytymi na zdjęciach wystawy „Coal Faces”, której fragmenty można było podziwiać na ścianach sprężarkowni kompleksu Zabytkowej Kopalni Ignacy. Rzut oka (i ucha) na sytuację wielu zamykanych w krajach europejskich kopalń był zarazem interesujący, jak też i częstokroć smutny uchwyconymi emocjami.