muzobar: Spodziewaliście się, że po roku ’89 będziecie mieli więcej tematów do opowiedzenia poprzez muzykę, niż wcześniej?
Robert Matera: Jest tak, że rzeczywistość wciąż zaskakuje. W latach 90. do głowy by mi nie przyszło, że Związek Radziecki będzie próbował odbudować swoje imperium, że wirus rozprzestrzeni się na cały świat, wywracając go do góry nogami. I parę innych jeszcze rzeczy, które w głowie nam się nie mieściły…
Krzysztof Grabowski: …choć, jeśli spojrzymy na punk rock zachodni, który – nie mając PRL-u – doskonale się rozwijał w latach 80. i 90., to tych problemów po prostu było sporo. Dowodzi to, że niezależnie od systemu politycznego, tematów społecznych i politycznych do śpiewania, pisania, publikacji jest zawsze dużo.
Jacek Chrzanowski: Na każdej szerokości geograficznej.
KG: Osobną kwestią pozostaje, czy ktoś chce o tym mówić, czy nie. W roku ‘90 nie zastanawialiśmy się, czy będziemy mieli o czym pisać. Reagujemy zwykle na bieżąco, na to, co się dzieje. Faktycznie, rzeczywistość jest zaskakująca, i tematów jest ciągle dużo, z tym że (i tu niestety) wiele z nich się powtarza. Wraca. Często rzeczy, które się wydarzyły w latach 90., jak np. wzmożenie religijne w wymiarze fanatycznym, już przerabialiśmy. A teraz przerabiamy je na nowo. W wielu sprawach wróciliśmy do tego samego punktu, a minęło 30 lat! Mam takie spostrzeżenie: polskie społeczeństwo pewnych tematów nie jest po prostu w stanie przetworzyć.
I zamknąć.
KG: Tak, zamknąć. Coś wciąż wraca i wraca, jakby nigdy nie było na ten temat dyskusji. Ze zdziwieniem patrzę na debaty o aborcji, fanatycznych przepisach prawa, o wyższości prawa boskiego nad ludzkim… To są rzeczy zupełnie absurdalne, które, jeśli by podejść logicznie, okazują się oderwane od jakiegokolwiek sensu. Kompletna abstrakcja, a mimo wszystko tematy te potrafią zająć debatę społeczną. Według mnie świadczy to i o niedojrzałości społeczeństwa, i o sprycie polityków, którzy są w stanie społeczeństwu narzucić taką rozmowę; wiesz, wrzucić karmę do jeziorka, gdzie wszystkie rybki zbiegają się do jednej pestki i biją o to, żeby tę pestkę wyłowić. Powtórzę się, ale niestety nasze społeczeństwo niczego się nie uczy.
Efekt krótkiej pamięci? Dzięki temu można wrócić po czasie do starego tematu, podgrzać go, i będzie on przez część osób postrzegany jako coś nowego.
JC: Powtarzają się te same retoryki, i to nie tylko w sferze religijnej. Przecież to, co mówi Putin, wcześniej mówił Hitler. W ten sam sposób ludzi się na siebie szczuje, sprawia, że zaczynają być bardziej agresywni, zaangażowani w sytuacje które, wydawać by się mogło, dawno minęły i powinny być zamknięte. To, że się faszyzm odradza, i to w wielu krajach, w których radykalne prawice zyskują coraz większe poparcie – to jest coś totalnie niewiarygodnego, po tym, co Europa przeszła podczas II wojnie światowej. I nie sposób uwierzyć, że ludzie mają aż tak krótką pamięć, tak bardzo nie wiążą ze sobą tych retoryk.
Szczególnie u nas, po takich doświadczeniach…
KG: To świadczy chyba niestety także o tym, że nauczanie nie przynosi żadnego efektu. Wojna była trzy pokolenia temu. Dwa pokolenia pamiętały, trzecie już nie, bo dziadkowie umarli, rodzice byli wtedy dziećmi, a teraz dzieci tych, którzy się urodzili po wojnie, już nie mają pojęcia, jak było. Nie przeżyli żadnej traumy, nie mają związanych z tym żadnych wspomnień rodzinnych, w związku z czym łykają tę propagandę nacjonalistyczną, ksenofobiczną, rasistowską, i nie mają żadnych refleksji. A to znaczy, że lata nauczania w szkole nic nie dały, i albo system edukacji jest do bani, albo nie ma żadnego znaczenia, co się ludziom mówi i czego uczy. Widziałem wszystkie podręczniki do historii – od podstawówki, poprzez liceum, gimnazjum – to jest po prostu żart. Tam są same obrazki, nie ma treści. Bardzo często sami nauczyciele są bardzo średni i nie uczą tych dzieciaków.
JC: Widzisz: co dziwne, w bardziej ugruntowanych demokracjach też się dzieją takie rzeczy. A wydawałoby się, że demokracje te stoją stabilniej na nogach, że akurat z tej strony jest mniej zagrożeń. I okazuje się, że niekoniecznie.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale chyba wciąż nie tak wielu wykonawców wypowiada się dziś o konkretnych, ważnych społecznie sprawach. Choć i tak więcej, niż parę lat wstecz. Wasze „Kłamstwo to nowa prawda” pokazało, że wciąż trzeba.
KG: To chyba kwestia pokoleniowa. Nasze pokolenie jest jeszcze w jakiś sposób zaangażowane emocjonalnie w to, co dzieje się społecznie czy politycznie – to po pierwsze. Mamy z czymś problem i chcemy zabierać głos. Po drugie, wydaje mi się, że ludzie nie oczekują rzeczy skomplikowanych, a raczej dążą (jako gatunek) do prostych i łatwych rozwiązań. Nie chcą mieć z tyłu głowy problemów polityczno-społecznych, ale na co dzień po prostu spokojnie żyć, cieszyć się oglądaniem filmów, kupieniem sobie butów, pojechaniem na wycieczkę, zrobieniem grilla. Ludzie wolą proste rozwiązania, takie rzeczy ich zajmują. Natomiast te ciut bardziej skomplikowane są już „wybierane”, i dla mnie to jest normalne. Zawsze uważałem, że ludzi zaangażowanych w jakieś społeczne sprawy jest stały procent. Było tak w PRL-u, jest teraz, i nie ma znaczenia – w Polsce czy na Zachodzie. Kwestia specyfiki ludzkiego umysłu, a nie innych, wyszukanych mechanizmów. Po prostu: 5 czy 8% się interesuje – reszta nie.
Czy po wydaniu „Kłamstwa…”, przy okazji promocji płyty, zamknęły się Wam drzwi jakichś mediów?
KG: O dziwo, okazało się, że ta płyta miała bardzo dobry oddźwięk medialny. Nawet w Trójce ją ktoś zaprezentował, bez naszej wiedzy. I tam ją dostrzeżono! Nie pamiętam żadnego medialnego ataku, który byłbym teraz w stanie przytoczyć. Jedno mnie tylko zdziwiło, że jak się pojawiła piosenka Dzień dobry dzień zły, na facebookowym profilu jednego z magazynów dla fanów muzyki rockowej wywiązała się bardzo zaciekła dyskusja na temat tego, że zespół podjął temat modny, i na pewno się za dużo TVN-u naoglądał. Okazuje się, że fani „rocka z pazurem” nie rozpoznają rzeczywistości w taki sposób jak my.
I jak tę różnicę argumentują
KG: Zauważ: to nie był portal TVP Info, ale forum fanów rocka (tak by się przynamniej wydawało). Oczywiście zrobiła się z tego gorąca dyskusja, bo to nie był jeden głos. Pojawiły się kontry, była walka, ale to, że ktoś wpadł na taki pomysł, że wysunął taki argument, że Dezerter nagrał tę piosenkę, bo to jest modny temat…
Słowem: Dezerter to koniunkturaliści
KG: Co znaczy, że wszystkie tematy, jakie gramy, to są modne tematy!
A zdarzyła się Wam kiedykolwiek autocenzura? Patrząc na dorobek Dezertera to oczywiście pytanie przewrotne, ale może są kwestie, które świadomie, by nie ryzykować, odrzuciliście?
KG: Patrząc chociażby na nagrania ostatniej sesji, tej do „1986”, czy w ogóle wszystkich innych, to pytanie jest nie na miejscu (śmiech). Zespół nigdy nie miał żadnych hamulców. To, co graliśmy ze sceny, to były zawsze rzeczy niecenzuralne. Inaczej – one były cenzurowane, natomiast my i tak wykonywaliśmy pierwowzory. Nam się wydawało, że nie ryzykujemy, choć okazywało się, że niektóre zespoły, zwykle z mniejszych miast, miały takie kłopoty. W takich miastach esbecy nie mieli nic innego do roboty, tylko ganiali za zespołami. My byliśmy z Warszawy, więc esbecja miała co innego na głowie i ganiała się z opozycją. Nam się udawało prześlizgiwać bokiem. Wracając do pytania: osobiście, pisząc, nigdy się nie cenzurowałem, i mówiąc szczerze, jak czytam, o czym wtedy śpiewaliśmy, to czasami się zastanawiam, czy my byliśmy rozsądni. No i okazuje się, że nie.
Brak akurat takiego rozsądku, kiedy wiadomo, co się chce przekazać ludziom, to jednak zaleta.
KG: Młodość, no wiesz. Szaleństwo młodości, kiedy nie ma się hamulców. Nie wszyscy oczywiście, bo niektórzy od początku je stawiają. Nigdy nie zakładaliśmy, że będzie z naszego grania jakaś kariera, że sprzedamy płyty czy coś podobnego. Wtedy nasze podejście do rzeczywistości było takie, że robimy to, co chcemy, i koniec, bo i tak nic z tego nie wynika. W sensie: nie puszczą nas w radiu, nie nagramy płyty, nie zrobimy tej kariery, więc, po prostu nas to nie interesuje, walimy na grubo. I to się okazało najlepszym możliwym podejściem, w przypadku takiego zespołu jak Dezerter, że nie kalkulujemy, co może się wydarzyć, tylko robimy co chcemy.
Nagrywacie płyty bez pośpiechu, wtedy, kiedy macie coś ważnego do powiedzenia, i to jest fenomenalne. W sumie moglibyście (i powinniście!) wydawać je co roku. Ale, między kolejnymi albumami także zabieracie głos, czego przykładem singiel Idi. Bardzo dobry odbiór, sprzedaż limitowanej edycji poszła…
[razem] …rewelacyjnie! 80 tys. zebraliśmy!
W 2022 dostaliśmy „1986” – płytę starą, która wydała się na nowo. Macie jeszcze jakieś archiwalne materiały, które mają szansę się ukazać, a i wciąż na wielu poziomach są, jak ona, aktualne?
RM: Skończyły się nam (śmiech). Trzeba jednak pamiętać, że te nagrania to nie są dokumentalne zapisy z prób, nagrane na kaseciaku, czy na jeden mikrofon, tylko zarejestrowana w dość karkołomnych okolicznościach sesja studyjna (nielegalnie, przy okazji nagrań na składankę Tonpressu, w ich studiu). Dzięki temu jest to po prostu płyta studyjna, tzn. zarejestrowana w warunkach studyjnych, nagrana w wysokiej jakości, w jednym z niewielu profesjonalnych studiów w Polsce lat 80. W tamtych czasach bardzo trudno było nam nagrać cokolwiek, ta sesja jest jedną z dwóch nielegalnych, których oni się podjęli. Poprzednia była w studiu radiowym przy Malczewskiego, i ta również została już wydana. A więc tak wysokiej jakości nagrań archiwalnych już nie mamy.
Jako dokumenty zostały jeszcze bootlegi (śmiech)
KG: Nie, wystarczy. Poza tym nie jesteśmy zespołem, który jakoś lubuje się w starych rzeczach. Tutaj ulegliśmy presji wydawcy, Pasażer Records, który bardzo chciał to wydać na winylu. Zespół nagrywa nowe rzeczy i nie mamy ciśnienia, żeby się grzebać w historii. Idziemy do przodu. Ten materiał jest na tyle wyjątkowy, i po nagraniu dobrej płyty [„Kłamstwo to nowa prawda”] i singla uznaliśmy, że to jest ten moment, kiedy możemy sobie pozwolić na wydanie czegoś starego. Unikamy w ten sposób zarzutu, że kiedy zespół nie ma nic do powiedzenia to wydaje starocie. Zespołów, które publikują dzisiaj pięćdziesiąte demo z sali prób w ’84 jest dzisiaj sporo, niestety. A to są, jak dla mnie, nieciekawe materiały. Ten taki nie jest, bo… jest dobry.
RM: Staramy się ten wątek dokumentalny, jeżeli chodzi o działalność zespołu, utrzymywać na pewnym poziomie. Mamy już za sobą wydanie w roku 1993 „Nieznanej historii Dezertera”, czyli zbioru niepublikowanych wcześniej nagrań, z pierwszych dziesięciu lat aktywności. Później nasza działalność nagraniowa została już bardziej uporządkowana, otworzyły się nowe możliwości, nie było problemu, żeby coś nagrać. Z jednej strony, technicznie: wszystko, co chcieliśmy, udało nam się zarejestrować. Z drugiej strony, nie było problemów z cenzurą, i wszystko to, co chcieliśmy nagrać, nagrywaliśmy, i wydawaliśmy na bieżąco. W związku z tym dokumentalna część naszej działalności wydawniczej na długo została już wypełniona.
Nie macie za sobą jednego pokolenia odbiorców. Od lat 80. udało Wam się przejść kolejne dekady z pozycji zespołu, którego fani – obrazowo ujmując – „starzeli się razem z Wami”, po czasy, gdy na koncerty Dezertera przychodzą nastolatki. To taka „młoda fala”, która zaczęła na nowo odkrywać Dezertera. Też tak to widzicie? Każde pokolenie ma swojego Dezertera?
RM: Trochę tak. Mamy to szczęście, tak wygląda, że jesteśmy w stanie zainteresować nie tylko to pokolenie, w którym wyrastaliśmy, naszych starych fanów, którzy pamiętają „wydanie” Dezertera z Jarocina, ale też, w miarę jak trwamy, udaje nam się dotrzeć do następnych pokoleń. Oczywiście, to też się zmienia, ma miejsce z różną intensywnością, ale równolegle z intensywnością tego, co się w ogóle dzieje w kulturze. Był czas, kiedy na fali wolności lat 90. muzyka rockowa się rozwinęła, i wtedy także my to odczuliśmy. I to już było kolejne pokolenie naszych fanów! Potem przeżyliśmy, razem z innymi zespołami, upadek rynku muzycznego, atak popu, wejście konsumpcjonizmu, które miało również miejsce w muzyce, a następnie etap odreagowania, kiedy rynek muzyczny sam zaczął się różnicować, rozwijać w różnych kierunkach. Wtedy też pojawiła się kolejna fala „poszukiwaczy”, którzy szukali nie tylko nowych zespołów czy zjawisk, ale których interesowała każda muzyka, byle była (dla nich) przekonująca. Poza tym, zmieniły się sposoby komunikacji, i my weszliśmy z te nowe kanały. Można było dowiedzieć się o Dezerterze również z internetu, nie tylko z koncertów. I mimo, że byliśmy cały czas poza oficjalnym obiegiem kultury i informacji, to jakoś udawało się przebijać do kolejnych pokoleń.
KG: Rzeczą szalenie istotną jest to, że jesteśmy non stop aktywni, także wydawniczo. Ukazują się płyty, które docierają do wszystkich, tzn. każdy ma możliwość ich posłuchania: nasi starzy fani, i ci młodzi. Jest więc tak, że z kolejnymi albumami dołączają nowi słuchacze, po każdym następnym odkrywają zespół, o którym wcześniej nie słyszeli. Albo też dlatego, że wyszła płyta, o której jest po prostu głośno (jak w przypadku „Kłamstwa…”), co wyzwala reakcje: O, fajna płyta, posłucham teraz tych starych. I to też jest związane z wielopokoleniowością naszej publiczności. Że wydajemy płyty przez cały czas, w miarę regularnie, przez co ludzie dołączają do nas w każdym momencie. Bo mają taką możliwość.
Wzmacnia to działalność koncertowa, i to w różnych miejscach – od wydarzeń biletowanych, po festiwale typu Inne Brzmienia. Ten rok zamkniecie ładną liczbą zagranych koncertów.
RM: Tak, i to działa. Myślę że poza koncertami klubowymi, których gramy większość, i na które przychodzi bardzo ukierunkowana publiczność, gramy właśnie festiwale, i takie koncerty nieoczywiste, na które przychodzi publiczność nastawiona niekoniecznie na punk rocka. I tam się ona dowiaduje, że nadal jesteśmy aktywnym, „żyjącym” zespołem, i wciąż mamy coś do zaproponowania ciekawego.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad z muzykami Dezertera przeprowadzony 4 listopada 2022, przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit w Łodzi.