FAME 2021 Toruń – Festiwal Alternatywnej Muzyki Elektronicznej – Dzień 3 | Muzaman, Sexy Suicide, Decadent Fun Club, Bluszcz, NNHMN, Covenant

FAME 2021 Toruń – Festiwal Alternatywnej Muzyki Elektronicznej – Dzień 3 | Muzaman, Sexy Suicide, Decadent Fun Club, Bluszcz, NNHMN, Covenant

Trzeci dzień FAME był najbardziej alternatywnym przeglądem współcześnie granej elektroniki i jej gatunkowych rubieży. Jak na każdy porządny festiwal przystało, przyszedł czas, kiedy organizatorzy musieli się zmierzyć z niezapowiedzianą roszadą w lineupie. Swój koncert odwołała Wrona, a że miała rozpoczynać ostatni dzień festiwalowych zmagań, nie trzeba było nawet łatać luk. Mimo to, tradycyjnie koncerty wystartowały z – niemałym tym razem – poślizgiem, choć pierwszy z nich wymagał tylko, i aż, perfekcyjnie nagłośnionego mikrofonu.

Muzaman

Muzoman Fame 2021

Mikrofon dla Muzamana, czyli Przemysława Fryca, to oczywiście drugie, po głosie, podstawowe narzędzie transmisji dźwięków. Dobrym posunięciem organizatorów, i w pewnym sensie też odważnym, było włączenie beatboxera do elektronicznego line upu. Ale, skoro to festiwal muzyki w wydaniu alternatywnym, dlaczego nie perfekcyjnie imitujący elektronikę artysta? Muzaman wystąpił z niedługim programem (doliczyłem się ledwie ponad 25 minut), lecz wystarczyło to do pełnej prezentacji jego atrybutów głosowych. Przy takich kawałkach jak Dark side, I’m a… czy Don’t give a damn, drżały nie tylko membrany głośników. Niedługo pierwsza płyta, a mnie podczas występu chodziło po głowie pytanie: z kim z tegorocznego line upu, w duecie, fajnie byłoby zobaczyć Muzamana.

Sexy Suicide

Sexi Suicide Fame Toruń 2021

Drugi koncert ostatniego dnia nie zapisze się złotymi zgłoskami w jego historii. Sam mam trudność z podsumowaniem, bo z jednej strony byłem ciekaw nowej wokalistki Sexy Suicide, z drugiej – oczekiwałem kolejnego radosnego wejścia w świat melodyjnego synthu lat 80. Bo zawsze ciekawie jest przyjrzeć się młodym polskim zespołom, których nagrania mogłyby ilustrować połowę młodzieżowych filmów klasy B tamtej dekady. Okazuje się, że jednak i tu nie zawsze. Zaczęli z fajnym wyborem (Dream Revenge, Afterlife, Evelyn), całkiem sprawnie muzycznie, jednak o ile początkowy rozjazd wokalny można by zrzucić na rozgrzewkę czy odsłuchy, to im dalej, tym słuchało się go jeszcze mniej znośnie. Szkoda było Purple Killer, zawiodło Iron City. Półgodzinny set zakończył, jak na debiutanckim krążku, cover Lady Pank. Tak, to była Sztuka latania.

Decadent Fun Club

Decadent Fun Club Fame 2021

Bardzo pozytywnie zaskoczył natomiast Decadent Fun Club, i to nie dlatego, że chłopcy nieustannie nagrywają pierwszą płytę, ale za ewolucyjną dojrzałość wokalną Pawła Ostrowskiego. Jeśli nałożymy na to bardzo czysto nagłośnionych instrumentalistów (znani z innych wcieleń muzycznych Jan Łukomski, Mateusz Gągol, Kamil Falkor), to set staje się jednym z najmocniejszych punktów dnia. Zaczęli parę minut przed godziną 20., od How Does It Feel? i przearanżowanego, z nieco inaczej rozłożonymi akcentami instrumentalnymi Dead Things Never Smell Good. Na FAME podzielili się nowym, fantastycznie wpadającym Wyjdź. Najszybszym w ich zestawie, jak sami mówią. Z pozostałych – między innymi balladowy Tam, Glitterball, trochę oderwany lirycznie od reszty Oko, i oczekiwana na koniec – bo inaczej być nie mogło, prawda? – Paranoja jest goła Maanamu. Ze sceny zeszli po trzech kwadransach, i były to emocjonujące kwadranse.

Dwa następne koncerty miały podobny rozstrzał czasowy. W obu czekał nas także szeroki rozkrok wizerunkowy i stylistyczny. Zaczął tę przemianę wrocławski Bluszcz, którego image ściśle odpowiada gatunkowi: PRL elektropop.

Bluszcz

Bluszcz Fame 2021

Oto zespół, którego istnienie wyznacza wielowątkowy pastisz. Mieszając w tekstach postaci, nazwy i symbole popkultury, grupa wykorzystuje w swej twórczości twórczość innych, jak w sparafrazowanym motywie z Wiosny86 Fisz Emade Tworzywo, w otwierającym toruński set Nie ma ich (dla porządku, z tego samego krążka, „W naszych domach”, usłyszeliśmy jeszcze Parkiet). Program na FAME złożony był głównie z ostatniego jak dotąd albumu „Kresz”, z którego padło na zestaw przyspieszony, od Geparda, po Lata dwudzieste czy zagrany jako szósty Nie przechodź. Po nim, po raz pierwszy poszedł w użycie Roland (synth zobowiązuje), tym samym pierwszy raz, wraz ze stonowanym Porto i Aspen cofnęliśmy się do albumu „Junior”. Bardzo miła odmiana. Nie zabrakło oczywiście radiowych Lampartów, a koncert domykał także dynamiczny Mars Volta.

NNHMN

Wyjątkowo krótko czekaliśmy na występ duetu NNHMN. Po radosnym Bluszczu czekała nas porcja solidnego dark wave’u. Cold Eyes, wołanie o podgłośnienie i dodatkową (nad)porcję dymu – w takich warunkach zaczęła się przedostatnia elektro-uczta na FAME. Świetnie opracowane Hypocrisy, czyli druga chwila z „Deception Island 2”, potem Magic Man i Tomorrow’s Heroine, z ich ostatniej EP-ki. Jeśli Bluszcz nadał festiwalowi synthrockowego sznytu, NNHMN wrócili do czystego, transowego synthwave’u. W takiej zaskakującej konwencji wybrzmiał Happy House Siouxsie and The Banshees, czyli jeszcze jeden zagrany na FAME nieoczywisty cover. I choć słyszałem już wersję NNHMN, nie mogę się z nią jednak zaprzyjaźnić. Łatwiej było z resztą setu, który po ponad 40. minutach doczekał się bisu (tu jak zawsze mocne Der Unweiser). Ostatnia organizacyjna przepinka, i niedługo pierwszy FAME miał przejść do historii. Zanim to, czekał nas jeszcze las stroboskopów. I Covenant.

Covenant

Convenant Fame Toruń

Kilka minut przed godziną 23., odtworzone bez udziału członków zespołu intro zwiastowało początek końca. Wtedy jeszcze nie byłem pewien, czy świata, czy samego festiwalu. I nie wiedziałem tego nawet wtedy, gdy przeleciało Dead Stars, od którego muzycy sprawnie przeszli do Bullet. Z każdym kolejnym, nasilające się (takie wrażenie) światło stroboskopowe coraz intensywniej podrażniało wszystkie nerwy. If I Give My Soul, Figurehead, Ignorance & Bliss, Call the Ships To Port, Judge Of My Domain… Bez przerwy na głębszy wdech i wytchnienie dla oczu i uszu. Salę Od Nowy szczelnie wypełniały świdrujące dźwięki, a resztę powietrza zabierało drgające światło. Covenant zagrali ponad półtorej godziny i było to niełatwe (ostatecznie) przeżycie koncertowe, podczas którego czułem się zawieszony między tymi oboma doznaniami. Cieszyłem się, że na koniec.

Post-festiwalowy bis

Toruński FAME 2021 okazał się być festiwalem (niemal) bez słabych muzycznie punktów, a to prawdziwa rzadkość. Co także niespotykane, poza pojedynczymi usterkami, same koncerty były jednymi z najlepiej nagłośnionych, na jakich przyszło mi być. Organizacyjne przesunięcia czy techniczne potknięcia trzeba złożyć na karb pierwszej edycji, oraz odważnych i – co tu dużo mówić – szaleńczych, z punktu widzenia obłożonej rygorami bezpieczeństwa kultury, ruchów. Ruchów, których zwieńczeniem było odpalenie tak dużego wydarzenia (w połączeniu, o czym trzeba pamiętać, z XXX-leciem F/C Depeche Mode Work Hard). Za wysiłek włożony w przygotowanie, i w efekcie dość gładkie przeprowadzenie całego FAME, należy się grupie organizacyjnej duży szacunek. Nie wiem, czy Festiwal Alternatywnej Muzyki Elektronicznej wejdzie na stałe do kalendarza świąt muzycznych (na to liczę, bo mu się należy), i szczerze boję się, kto jeszcze mógłby zostać sprowadzony do Torunia. Ułożenie tak mocnego, trzydniowego lineupu to sztuka, z której poziomem będą się teraz musieli zmierzyć pomysłodawcy tegorocznej imprezy. Ale, to dopiero za rok.

LOADING