Koncert Franka Warzywa i Młodego Buddy podzielony był na trzy części. Na początku artyści zagrali chronologicznie całe „Komputer EP”, czyli po kolei: Sześć Słońc, Kup warzywa, Do widzenia, Komputer i Dziury. Do ostatniej piosenki na scenie dołączyła Dominika Płonka, która śpiewa w jej wersji studyjnej. Druga część koncertu objęła wykonanie pierwszej EP-ki duetu, „Wykopki EP”, i tu Święto Ziemniaka, Duża głowa, Kredki, Największy pomidor na świecie oraz Wykopki, również w kolejności płytowej. Tradycyjnie już, zarówno przy najnowszej, jak i tej EP-ce, publika dawała z siebie maksimum energii i śpiewała razem z artystami wszystkie słowa piosenek. Gdy trzeba było wydzierać się na całe gardło – Franek i Budda mogli liczyć na publikę, gdy trzeba było skakać (spróbujcie nie) – podobnie. Nie było chyba piosenki, podczas której cała sala stałaby nieruchoma lub tylko lekko rozruszana.
Trzecim i ostatnim aktem koncertu było granie starych (jakkolwiek to brzmi) hitów. Na pierwszy rzut poleciało Grzybobranie (na żądanie publiczności), które nie było wcześniej ćwiczone przez Franka i Buddę, co sami otwarcie przyznali. Poradzili sobie a capella i to bez zastrzeżeń. Nie zabrakło również takich kawałków jak Pies Kosmita i Szkoła, które zostały wykonane w nieco innej aranżacji niż na wydaniach studyjnych. Tu też obaj poszli bardziej w stronę wokalną, co było ciekawym zabiegiem – usłyszeć bez towarzyszącej w tle muzyki Psa czy wybijanej bez rytmu Szkoły. W setliście pojawiły się także Oczy oraz Sezon pomidorowy, a gdy wszyscy myśleli, że koncert dobiegł końca, po ponad godzinie Młody Budda ogłosił, że zagrają jeszcze kilka piosenek, z czego publika ma wybrać: dwie, czy trzy. W ten sposób zagrane zostały (ponownie) Święto Ziemniaka oraz Pies kosmita.
W trakcie całego występu widać, słychać i czuć było przede wszystkim to, że młody duet czuje się na scenie komfortowo, nie boi się wyrażać emocji, opowiadać anegdotek, popełniać błędów (każdemu zdarza się zapomnieć kolejności piosenek) czy wchodzić w interakcje z publicznością. To ostatnie zaznaczyło się szczególnie mocno w drugim wykonaniu Psa kosmity, do którego na scenę został zaproszony człowiek z publiczności, i poradził sobie fenomenalnie. Koncert Franka Warzywa i Młodego Buddy nie mógłby się oczywiście odbyć, gdyby zabrakło jednego z najbardziej znanych hitów, Napadu na bazar, w trakcie którego część publiczności wymachuje porami, dodając klimatu do już mocno energicznej piosenki.
Na koniec artyści zaskoczyli fanów jeszcze jednym gościem – Robertem Cury, znanym również jako Robcio z duetu „Francio i Robcio”, z którym Franek zaśpiewał Most Poniatowski, porządnie potrząsając publiką na koniec.
Franek i Budda ogłosili, że planują trasę na jesień, więc tym, którym nie udało się dotrzeć w niedzielę do Hydrozagadki, zostaje pilnowanie terminów w innych miastach. A że fani jeżdżą za nimi po Polsce, pokazała szybka „ankieta” w trakcie koncertu: na pytanie Franka, „kto przyjechał spoza Warszawy”, znaczna liczba osób dumnie podniosła ręce. Ja też.
Tekst i zdjęcia: Patrycja Drabik