Otwierający album – nomen omen – Opening nie wyznacza jeszcze odpowiedniej ścieżki, bo bliżej mu do popowo-filmowych miniatur, z których może rozwinąć się naprawdę wszystko. I w 1/3 utworu, kiedy flet przecina powietrze, następuje taki właśnie zwrot.
S3, choć najkrótszy na płycie, ma w sobie najwięcej zamkniętych żywiołów, w które (a szkoda!) GCH+ tak rzadko wpada. To zresztą jedna z tych singlowych zapowiedzi, po których wie się, czy warto sięgnąć po resztę. A jest na płycie kilka momentów, w których połączenie jazzu z elektroniką, przy akompaniamencie fletu czy lutni (Transit7), i wtórze repetujących gitar, przynosi pożądany efekt. Tak jest przy Transit5, podobnie odbiera się Highway czy najbogatszy brzmieniowo Transit4, który znów zamyka nas w ilustracjach. To w nim obok pianina słychać kalimbę, dzwonki, skrzypce (gościnnie Joanna Pomykała-Jankowska) czy wiolonczelę (Karol Wachnik). Za mało dzieje się w Drzemce 9, o bardziej wyraźne przełamania prosi się fajny skądinąd L-Mini, a mieszane uczucia pozostawia Everyday St., do którego podchodzi się chyba najdłużej. Być może w przypadku debiutu to o jeden eksperyment za wcześnie i trzeba nim było, na przykład, otworzyć album numer dwa?
„Timelapse” to album, który powstawał długo, etapami rodząc się w głowach piątki muzyków, przez co wydaje się zbyt poukładany. Jest świeżość w tym, że jego główną linię oparto na elektrycznym pianinie i partiach fletu (fletów), choć bas ma jeszcze sporo przestrzeni do wyraźniejszego wybicia. To także zestaw brzmień, w których nieśmiało przebija m.in. skandynawski jazz, i dlatego niektóre aranżacje wymagają po prostu stanowczego uderzenia pięścią w stół. Mam nadzieję, że na ciąg dalszy od GCH+ nie trzeba będzie tak długo czekać i podróż – zaplanowana czy nie – jeszcze trochę potrwa.