Pierwsi na scenie, OnUs Blues, rozgrzewali nas jednak (a jakże) czystym bluesem, którego dźwięki, prowadzone przez harmonijkę Jacka Szuły, wypełniały festiwalową salę. Od czasu do czasu na pierwszy plan wychodziła gitara, by podkreślić tym nawiązaniem do przyjętego charakteru wydarzenia. Rozbujał publiczność Bonz’o i In a Dark Place, łagodnie pokołysał Candles in Paradise, a do tego OnUs zagrali jeszcze m.in. My Lonely Blues. Z podziwem patrzyliśmy, jak wśród doświadczonych muzyków poczynał sobie na perkusji 15-letni Nikodem Piekut. Dobre otwarcie.
Na nieskrępowany muzyczny fun postawili drudzy tego wieczoru, 1One. Zespół z naprawdę sporym potencjałem instrumentalnym, co pokazali jego muzycy podczas kończącej koncert autoprezentacji, wespół nie zgrywa się jednak w porywającą całość. Energia plus charyzmatyczna wokalistka (Sylwia Dziardziel) to balans gdzieś na granicy gitarowych gatunków, 1One są jednak zespołem dla innego, niż my, słuchacza, bo rock schodzi tu gdzieś na dalszy plan. Z zagranych utworów równo wypadł Dokąd?, czy zaśpiewane razem z Grzegorzem Kupczykiem balladowe Dwudziestolatki, do tego nie brakło sztandarowego w repertuarze coveru Highway To Hell. Za dużo tego na składny zestaw.
W piątkowy wieczór wszechświat na kieleckim festiwalu równoważył duet John Porter / Agata Karczewska (oczywiście z zespołem). To były dźwięki, które niczym „strzały znikąd” Papcia Chmiela idealnie wstrzeliły się w nasze wygłodniałe kości, bo quasi westernowy album „On the Wrong Planet” to doskonały materiał do żywego odegrania. John Porter po profesorsku rozgrywał swoje partie, ale czasami nie do końca wiadomo było, czy to nie Agata Karczewska trzyma lejce w tym super-duecie. Atmosferyczny, porywający niczym najlepszy obraz filmowy koncert przeprowadził nas przez cały chyba krążek, zaczynając odwrotnie niż na płycie od Devil In You, i dalej dopiero Three Morning Whiskey In, poprzez Love Doesn’t Come Here Anymore, Summer’70, do On The Wrong Planet. Oboje z rzadka zagadywali do publiczności, jakby nie chcieli zakłócić naturalnego pulsu koncertu. Pewnie dlatego tak łatwo dałem się pochłonąć, wyobrażając sobie, że gdzieś w tle przesuwają się obrazy, kadry filmowe, zaś muzycy są ich pierwszym planem, starannie odgrywając swoje partie. Absolutnie fantastyczny koncert. Tak powinno się kończyć festiwalowe dni.
KaZióGra, czyli projekt gitarzysty Grzegorza Kapołki, tworzony we współpracy z basistą Dariuszem Ziółkiem, trębaczem Antonim Gralakiem, i na perkusji – Alanem Kapołką, synem Grzegorza. I wszyscy oni zameldowali się na kieleckiej scenie, odgrywając część materiału z albumu „Colors”, z którego usłyszeliśmy i Green Green, i Shuffle, i Motor Oil. Wszystkie kompozycje zagrane z polotem, zabrzmiały bardzo solidnie, dzięki czemu przyjemnie rozchodziły się pomiędzy publicznością. Kwartet pokazał, że jest jednym z ciekawszych połączeń spod znaku jazz-blues-rocka naszej sceny gitarowej ostatnich lat.
Niedługo po projekcie KaZióGra w Kielcach zrobiło się czysto rockowo. Jako druga na scenie pojawiła się Kobranocka, której muzycy pokazali, że (i jak) można po 40 latach aktywnej działalności wciąż grać jednocześnie swobodnie, niczym starzy wyjadacze, ale w młodym duchu. I że nawet nowsze utwory (Nie bądźmy obojętni) wpisują się gdzieś w ten klasyczny, kobranockowy klimat. Oczywiście, z muzycznych nieśmiertelników była moja ulubiona Hippisówka, I nikomu nie wolno się z tego śmiać, czy zagrana na bis Irlandia. Mnie przyjemność sprawiły jednak Ela, czemu się nie zmieniasz (na otwarcie), List z pola boju (dawno go nie słyszałem, tym przyjemniej), Biedna Pani, czy tradycyjnie odgrywany Kombinat, który Kobranocka dołączyła przecież do swego płytowego debiutu. „Kobra”, „Szybki Kazik” vel Atrakcyjny Kazimierz, ze wsparciem Jacka Moczadło i Mateusza Senderowskiego, na żywo wciąż umiejętnie żonglują sentymentami i współczesnością (Jesteśmy wkurwieni). Pierwszorzędnie.
Drugi dzień kończyli Proletaryat, których mieliśmy okazję widzieć drugi raz w ciągu tej trasy, w krótkim odstępie (poprzednio na CieszFanów). Po raz drugi zespół wyszedł i zagrał, z taką samą mocą, przesłaniem, zestawem wszystkiego, co Proletaryat ma najlepszego do zaoferowania. Nie wdając się w zbyteczne dywagacje polityczne (a takie głosy dochodziły z publiki), „Oley” z kolegami („Kacprem”, „Małym” i Wiktorem) zrobili swoje, gotując nam (zapowiedziany) solidny wp… Tienanmen, Nie damy się, Nie wyrażam zgody, Co jest, Pokój z kulą w głowie, czy Hej naprzód marsz – z każdą znaną nam frazą i gitarowym riffem czuć było, że z systemem nie jest nam wszystkim po drodze. Pokój nam!
Na początek ostatniego dnia festiwalu Maciej Lipina & Ścigani, których set rozwijał się w różne, nie zawsze oczywiste strony. Od mocniejszego rocka (Schowaj rady), po jego bardziej klasyczną odsłonę (Tak tu jest), dynamicznego bluesa (W górę w dół), po klimaty balladowe (Wysłałem dobro). Była też Ełyła, przechodząca w Papa Was a Rolling Stone, która służy grupie za self introduction. Trzeba przyznać, że Maciej z zespołem sprawnie porusza się po gitarowych gatunkach, bardzo lekko przechodząc od śpiewania pod mocne gitary, co w rytm bluesowych strun. Nie było wyjścia, musiało się podobać.
Prowadzony przez Wiktora Daraszkiewicza Rezerwat kontynuuje „poreaktywacyjną” działalność, co cieszy. Ze Zbigniewem Bieniakiem za mikrofonem, Dariuszem Kacprzakiem (dzień wcześniej, podobnie jak Daraszkiewicz, z Proletaryatem), jego synem Kacprem (na perkusji), i Marcinem Jagiełło na klawiszach (jeszcze, bo był to jego ostatni koncert w tej roli), całość starej i nowej odsłony Rezerwatu jest naprawdę sprawnie poskładana. To dlatego tak dobrze słuchało się ich kieleckiego koncertu.. Nie tylko dla Zaopiekuj się mną, bo grupa zaczęła od niestarzejącego się Obserwatora, poprzez Histerię, Nieprzytomnie słodką noc, czy Marionetkę. Nie można się było nie wzruszyć przy Modlitwie o więź, zadedykowanej nieżyjącym członkom Rezerwatu, Andrzejowi Adamiakowi i Zbigniewowi Nikodemskiemu, oraz zmarłemu niedawno Rafałowi Paczkowskiemu, współpracującemu z Rezerwatem realizatorowi dźwięku. Na bis zabrzmiał premierowy Hejnał (po pierwszym odsłuchu jeszcze ze znakiem zapytania), a kiedy schodzili ze sceny przy dźwiękach cudownych Parasolek, coś przeszywającego raz jeszcze przeszyło powietrze…
Kielce ROCKują zamykali w tym roku klasycy polskiego metalu – Turbo. Zespół, dowodzony niezmiennie przez Wojciecha Hoffmanna, zagrał wyjątkowo przekrojowo, choć ten rok upłynął przecież pod znakiem świętowania 40-lecia „Dorosłych dzieci” (o czym przypomniało intro z „Czterdziestolatka”). Turbo zaczęli jednak od „Smaku ciszy” (Już nie z Tobą), kończąc regularny set na „Piątym żywiole” (This War Machine). Na kieleckiej scenie wybrzmiał jeszcze m.in. Szalony Ikar, Ostatni wojownik, Jaki był ten dzień? (jak przyjemnie było to sobie przypomnieć), Kawaleria szatana, Strażnik światła i Mówili kiedyś. Na bis nieśmiertelne – bez znaczenia, czy pozostające ich komercyjnym przekleństwem, czy nie – Dorosłe dzieci. Wojciech Hoffmann pokazał, że wybitnym gitarzystą jest (i kropka), po profesorsku tnąc rozmaite dźwiękowe wycinanki. Trochę w opozycji, Bogusz Rutkiewicz, drugi z muzyków starej gwardii Turbo, którego bas nadawał tempa, od czasu do czasu wychodząc na pierwszą linię. Świeżo wypadły heavymetalowe wokale Tomasza Struszczyka, uzupełniane drugimi solówkami Przemysława Niezgódzkiego. I jeszcze Mariusz Bobkowski, na perkusji, który czy stał, czy siedział, mocno grzał w garach. Długi, fantastyczny koncert. Doskonałe zamknięcie trzydniowej imprezy.
Kielecki festiwal Kielce ROCKują odbył się w tym roku po raz dziesiąty. Trzydniowa impreza jest wprawdzie poza nawiasem letnich festiwali, ale jego formuła i zaproszeni artyści są wystarczającym powodem, by mieć go wpisanego do kalendarza rokrocznych wydarzeń. Sprawdźcie w przyszłym roku.