Spotykamy się przy okazji waszego koncertu w strefie Żaczek, będącej częścią ,,Juwenaliów Krakoskich”. Jak wspominasz obchodzenie tego święta z czasów, kiedy Ty byłeś studentem?
Ja nie byłem jakiś imprezowy, raczej byłem domatorem.
Wiem, że tutaj studiowałeś
Tak, studiowałem na Akademii Ekonomicznej, jeszcze wtedy to się nazywało Akademią, a nie Uniwersytetem. Pamiętam bardzo dobry pierwszy rok studiów, kiedy poszedłem na miasto ze znajomymi, i pamiętam te korowody… To mi się chyba najbardziej wtedy podobało, że te Juwenalia zajmowały taką sporą przestrzeń miejską. Studenci wychodzili na miasto i jakby je sobie ,,zawłaszczali”. Pamiętam, że ludzie byli tacy poprzebierani, a ja…raczej bardziej wycofany (śmiech). Ale bardzo dobrze wspominam koncert T.Love… Potem już chyba bardzo rzadko bywałem na Juwenaliach. Nie to, że ich nie lubię, tylko generalnie jestem typem domatora.
Na przestrzeni lat, dużo się zmieniło w sposobie obchodzenia tego święta?
W mojej ocenie dużo się zmieniło, bo przede wszystkim ja występuję na scenie! (śmiech), ale nie mam też porównania. Nie wiem, czy ludzie chodzą teraz takimi korowodami po mieście. Jak mam obraz Juwenaliów z całej Polski, to mam poczucie, że to jest gruba impreza, taka ogólnopolska. I to jest super! Cieszę się, że ludzie mają przestrzeń jeszcze na świętowanie, bo to się może zmienić. Należy się wam, studentom i korzystajcie z tego. Ja wam nawet zazdroszczę (śmiech). Teraz jakbym był studentem, na stówę bym chodził na imprezy. A wtedy chyba miałem po prostu taki moment w życiu, że wolałem bezpieczniej, spokojniej, na chacie.
Dostrzegasz różnice, że przykładowo Kraków świętuje je inaczej niż pozostałe miasta?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem w stanie je odróżnić. Gdyby mnie obudzili na scenie w Krakowie…no Kraków bym akurat rozpoznał, ale powiedzmy impreza typu Dni Miasta, a impreza studencka. Nie wiem, czy z poziomu sceny byłbym w stanie je rozróżnić. Będąc artystami, mamy mało czasu i przestrzeni, żeby uczestniczyć w danej imprezie poza naszym występem, przejść się po tych miastach. To nie jest ,,nasza impreza”. Dlatego możemy wam zazdrościć, ale też cieszyć się, że jesteśmy częścią tego, bo bawimy się z młodymi, chociaż już do młodych nie należymy…
Oj tam…
Ale te występy to sama przyjemność! Natomiast dostrzegam faktycznie dużą zmianę na plus w innej kwestii, bo przez lata dostawałem pytanie, które wymuszało na mnie pozycję obronną, musiałem się bowiem bronić przed tym, że jesteśmy zespołem juwenaliowym, bo jest to w jakiś sposób obciachowe. Przymiotnik ,,juwenaliowy” w zestawieniu z zespołem miał wydźwięk negatywny. Zawsze się temu dziwiłem, mówiłem ,,Stary! To są najfajniejsze imprezy! Najwięcej młodych ludzi, w totalnej euforii!” Wydaje mi się, że był taki moment stagnacji na scenie, i co Juwenalia pojawiały się te same zestawy artystów, i może wtedy wyrobiła się taka pejoratywna łatka… Obecnie tego nie ma – wczoraj była Brodka, Ania Leon…
Zalewski, Kamiński…
I wszyscy teraz grają na Juwenaliach, bo chórem mówią, że Juwenalia są zajebiste!
A czy określenie ,,zespół juwenaliowy” brzmiało tak negatywnie, bo mogło nasuwać skojarzenia z określeniem ,,upadłe gwiazdy”?
Możliwe, ale wtedy rodziły się też inne festiwale – OFF-y, Opener-y, które były żywą konkurencją i które w zestawieniu z imprezą studencką, były taką troszeczkę snobistyczną rozrywką. Teraz wszystko okrzepło, każda impreza ma swój czas i miejsce na mapie. Jedni nie mają problemu z tym, żeby jechać na Openera na cztery dni, ale też przyjść się pobawić pod Żaczek, a za chwilę pojechać jeszcze na OFF. Muzyka się zmieniła, zmieniły się obyczaje. My wywodzimy się z czasów, kiedy muzyka była przyszyta, styl muzyczny był jednocześnie tożsamością. Byli grunge’owcy, metalowcy, a teraz wszystko się wymieszało. W tym wszystkim miesza się jeszcze hip-hop i pop, alternatywa stała się popem, i już nie wiadomo co jest popem, a co alternatywą. Zapanował w muzyce taki lekki hedonizm i mi się to fajnie obserwuje, bo nie ma takiego ciśnienia, że jesteś gorszy, bo grasz na Juwenaliach, a oni lepsi, bo na OFF. Teraz ci, co grają na OFFie, grają też na Juwenaliach.
Wy występujecie i tu, i tu. Plus np. Pol’and’Rock Festiwal
Tak. Słowo, którego wcześniej mi brakowało: muzyka była przyszyta do subkultury. A teraz… nie wiem, nie widzę teraz zbyt wielu subkultur. No, oprócz hip-hopowej, ale ten hip-hop też bardzo fajnie miesza gatunki. Znaczy, jest jeszcze, ale z mojego, już takiego trochę boomerskiego punktu widzenia, to się trochę gubię w nich, tak się zmiksowały. I dobrze w sumie, bo powinien się świat miksować. Kolory skóry niech się miksują, niech się miksują ludzie z różnych miejsc na świecie, niech w końcu Ci ludzie będą podobni do siebie i blisko siebie, a nie tacy rozrzuceni.
Jedną z waszych nowszych piosenek jest Zmęczony, opowiadający o zmęczeniu polityczną sytuacją w naszym kraju. Od jej wydania minęło już trochę czasu, ale czy ta piosenka jest dalej aktualna na tym samym poziomie emocjonalnym? Gdybyś miał napisać ją na nowo, dopisałbyś więcej tekstu, zmienił jej wydźwięk na mocniejszy? Bo trochę się już w Polsce od tego czasu pozmieniało…
Ta piosenka bardzo mi się wydaje tożsama z wydarzeniami z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, gdzie został zamordowany Paweł Adamowicz, i my wtedy tę piosenkę wydaliśmy. Ona była już wcześniej nagrana, miała się ukazać na płycie, ale wobec tego wydarzenia poczuliśmy po prostu totalną niemoc, że już zabrnęliśmy w jakiś ślepy zaułek, jako społeczeństwo. To był trochę taki nasz ,,protest song”, albo jakiś komentarz – może nie do tej sytuacji, ale do sytuacji w ogóle w kraju, że jesteśmy tak już podzieleni, i że niedługo będziemy się prać ze sobą. I dalej mam poczucie, że wisi nad nami coś strasznego, że jesteśmy o włos od jakiejś katastrofy. Zakładam, że wydarzenia WOŚP-owe z tamtego okresu, mówię o Pawle Adamowiczu, to już była katastrofa. I nie czuję, żebyśmy byli gdzieś dalej od podobnej rzeczy, w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Nie czuję. Im starszy człowiek, tym chyba bardziej powinien być spokojny. Zrobił swoje, powoli powinien się szykować na jakąś emeryturkę, ale…to nie u mnie. We mnie więcej jest napięć, więcej niepewności. Może to się wiąże z tym, że mam dzieciaki, które zaraz wchodzą w ten świat, który ja po prostu traktuję jak… bombę z odpalonym lontem.
Stąd moje pytanie, czy – hipotetycznie – nie zmieniłbyś tej piosenki na mocniejszą? Gdybyś miał ją wydać w tym momencie?
To są zawsze najtrudniejsze pytania, bo gdybym każdą wcześniej napisaną piosenkę pisał w jakimś innym momencie, to zawsze byłaby inna. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ta byłaby mocniejsza. Może, nie wiem.
Skoro już o pisaniu piosenek, to jakie emocje odpowiadają za największą w tej dziedzinie produktywność? Czy właśnie gniew, żeby się wyżyć i wyładować, czy lepiej się komponuje, kiedy jest się spokojnym i można spokojnie myśleć? A może zakochanie albo smutek? Kiedy najlepiej się tworzy tekst, muzykę?
Każdy twórca odpowie inaczej, natomiast te wszystkie wydarzenia, o których mówisz, czyli miłość, złość, gniew, są jakimś wrzeniem hormonalnym, i właśnie to ,,wrzenie” jest istotne w tworzeniu. Przynajmniej w moim przypadku. Jak nie mam wrzenia, nic mnie od środka nie kopie i nie rwie, to jest mi potwornie trudno zebrać chociaż dwa zdania. A nawet jeśli, to i tak wydają mi się bez sensu i na siłę.
Muszą to być ciężkie emocje?
Tak, ale ja taki jestem, taką mam konstrukcję. Mam te fatalne lęki w środku, które nie gasną i trochę się ich boję, trochę je lubię, trochę ogarniam, ale one za chwilę są już w innym miejscu i troszeczkę inne. To jest trudna walka, ale one mnie napędzają, te niepokoje. Radość mniej mnie napędzała. Uwielbiam taki euforyczny stan, ale on rzadko przekłada się na artystyczne rzeczy. To bardziej stan, w którym odpoczywam, głowa mi odpoczywa. Przeciwny stan do tego stresowego, neurotycznego.
Czyli, paradoksalnie, negatywne i nieprzyjemne emocje mimo wszystko są dla artystów bardziej produktywne
W moim przypadku tak. Myślę, że są ludzie, którzy czekają tylko, aż ich dopadnie nirwana i oni wtedy wypierdzielą trzynastozgłoskowca w trzynastu tomach (śmiech). Może tak jest, ja mam odwrotnie. Mnie napędza ten szatan w środku, który nie śpi, mimo usilnych prób go uśpienia.
Jako Happysad, jesteście zespołem, który nie kryje się z poglądami politycznymi. Stosujecie, jak to się ładnie mówi, ,,politykę ośmiu gwiazdek”, okazujecie i na koncertach, i na waszym oficjalnym fanpage’u wsparcie dla Strajku Kobiet, uchodźców z Ukrainy, osób LGBT. Wiem, że większość fanów jest tym zachwycona, cieszy ich to, jednak widziałam też negatywne komentarze pod waszymi postami. Spotykacie się z krytyką w świecie rzeczywistym?
Nie, nie. Nie spotkałem nikogo i wolałbym chyba nie spotykać. Ja źle reaguję na żywo, w ogóle stres nie jest moim kumplem i nie lubię stresowych sytuacji. Ja się zamykam, znikam.
Jak w piosence ,,Bo ja na złe, reaguję źle i kurczę się w sobie, zamykam”…
Jest mi trudno, owszem. Byłem bardzo dobrym uczniem, piątkowym właściwie i szóstkowym, ale jak miałem odpowiadać pod tablicą, to mdlałem. To była totalna odcinka. Stres powoduje, że mogę pisać, że mogę tworzyć, ale nie lubię się konfrontować – swojej wiedzy, swojej elokwencji w sytuacjach stresowych. To jest dla mnie czas upływający najgorzej.
Pytam o tę krytykę, bo obserwuję Cię na Instagramie, gdzie prowadzisz akcję z gazetami. Przestawiasz wydania na półce z prasą na stacjach benzynowych, zasłaniasz prasę propagandową i sprzyjającą władzy, numerami neutralnymi i nienacechowanymi politycznie. Nigdy nie było takiej sytuacji, że ktoś się krzywo popatrzył, albo powiedział, że masz przestać?
A, tam to się zdarzały, zdarzały. Zazwyczaj przepraszam i mówię, że ja po prostu uporządkowałem to tak, jak powinno być. Ale nie wdaję się w jakieś dyskusje.
Od pracowników stacji?
Tak, bo to jest kłopot dla osób na stacjach. Jest duży oddźwięk tej akcji; na przykład piszą do mnie ludzie, że jakbym to robił w Empikach, to oni mają przerąbane, bo muszą tam pilnować porządku. Ale nie przyszło mi to jeszcze do głowy, bo to jest bardziej oręże w walce z państwowymi spółkami. Nie mam takiej woli, żeby powiedzieć ludziom ,,Nie tankujcie na Orlenie”, bo nie, bo to jest nasz dorobek i szanuję, że to jest firma, która zarabia pieniądze, ale chciałbym, żeby ta firma nie była wykorzystywana do fundowania nam skrajnie prawicowych treści, które się wylewają z tej półki. To jest masakra! Wystarczy rozejrzeć się po świecie, gdzie rządzi skrajna prawica i co z tego wynika. I u nas zaczyna rządzić skrajna prawica, i te skrajnie prawicowe treści się na nas wylewają. Nie ma na to mojej zgody i będę z tym walczył, bo uważam, że to jest ślepa uliczka. Historia ludzkości zna już tych uliczek kilkanaście i naprawdę niektóre były ciemną dupą, i nie chcę do tego wracać. Uczulamy więc ludzi, czym znieczulica na to, co się dzieje, może skutkować. Nie chcę wnikać w szczegóły polityczne, bo nie każdy je lubi. Ja się orientuję, jestem na bieżąco, ale nie lubię ludziom tłumaczyć takich zawiłości, że oni sobie zawłaszczyli sejm. Przecież to powinni z WOS-u wiedzieć wszyscy! Podstawą demokracji są trzy filary, które muszą być niezależne, nikt nie powinien się w nie mieszać. Oczywiście, będą się zdarzać sytuacje, że te organy będą bliżej czy dalej pewnej politycznej sytuacji, ale nie możemy ich oddać w ręce jakiejś partii. To jest absolutnie niedozwolone. Musimy mieć wolną prasę, wolną telewizję, wolne sądy i, do cholery, musimy walczyć, żebyśmy byli wolnymi ludźmi! Bo inaczej nimi nie będziemy, i ja wiem, że ludzie mają z tego bekę, ale zaraz będziemy mieć tu Węgry, a po Węgrzech Białoruś. To są dokładnie te schodki. Na Węgrzech nie można sobie poczytać, tam nie ma Onetu, nie ma Wirtualnej Polski…
A potem jak u Putina
A potem jak u Putina, tak. Potem ci ludzie obetonują się w tej władzy. A ja mówię, że jeszcze możemy mieć taką sytuację, że za tym PiS-em zatęsknimy i, paradoksalnie, za tym Kaczyńskim. Może tak być, bo PiS nie ma większości w sejmie, więc musi się posiłkować coraz to bardziej skrajnymi odłamami politycznymi, a idzie w prawo. A tam jest już Suwerenna Polska (kiedyś Solidarna), Konfederacja, która sama z nazwy… można poczytać o wojnie secesyjnej, kim byli konfederaci i wyciągnąć równanie. Ludzie, którzy skazują kobiety na jakieś w ogóle totalne cierpienia, mają w tyłku to, że jacyś chłopi gwałcą dzieci i nie idą za to do więzienia… To jest koszmarne! I oni się za chwilę obetonują w tej władzy, telewizję już mają… no, gotuje się we mnie!
Wiem, polityka to bardzo ciekawy temat
Mnie chodzi o to, że idę w stronę takiego soft pokazywania. Trochę jest to puszczenie oka, ale wydaje mi się, że w jakiś sposób buduję świadomość, że nie jest tak, jak być powinno. Jednak, jak przychodzi co do czego, to bardzo mocno stawiamy granice, że tego nie wolno, że ludzie mają prawo się kochać – tęczowi, zieloni… Chce mi się teraz ryczeć, bo znam ludzi, którzy z chaty nie wychodzą, bo się boją. Musimy to zmienić, musimy o nich walczyć! Historia miała czarnoskórych, sto lat temu, którzy chodzili na łańcuchach i zbierali bawełnę. Jak się do czarnoskórych świat jakoś przyzwyczaił, to następnymi takimi ,,czarnuchami” są ludzie, którzy chcą po prostu się kochać, normalnie żyć ze swoimi kochanymi ludźmi! Nie rozumiem, komu to przeszkadza, i gotuje się we mnie.
Mimo waszej otwartości w poglądach, nie macie jednak żadnych jawnie nacechowanych politycznie piosenek. W Są momenty takie śpiewacie: ,,Rządzą nami świnie!”, ale daleko wam do piosenek nakierowanych na konkretne osoby, jak ma to miejsce np. u Kazika, który robi tak m.in. w piosence Twój ból jest lepszy niż mój
Grabaż też teraz przyjął taką postawę, że bezpośrednio wali. U mnie może to się tak skończyć, ale jeszcze próbuję… Dla mnie sztuka jest trochę taką grą: „Ty mi powiedz, co ja próbuję Ci powiedzieć”. To nie może być takie oczywiste. Tak jestem nauczony, takich słuchałem artystów, tacy mnie wychowywali ludzie. Ostatnio graliśmy trasę ,,Happysad inaczej” i zagraliśmy jedną piosenkę, przy której opowiedziałem historię jej powstania. Potem przychodzili do mnie ludzie i mówili: „Kurde, nie wiedziałem, że o tym jest ta piosenka”, a ja tak siedzę i myślę „Przecież to jest… no jak można tego nie wiedzieć?”. Więc ostatnio łapię się na tym, że może za głęboko są te sensy poukrywane? Jak my, jako zespół, robiliśmy wyraźne manifesty, czy opowiadaliśmy się za ludźmi, to dostawaliśmy komunikaty: „Zostawcie ten PiS w spokoju, oni tyle dobrych rzeczy robią”. Może i robią, ale ja się skupiam na tych złych. Pamiętam, że ktoś kiedyś pisał, że nasze płyty powinno się spalić czy sprzedać. Zawsze wtedy mówię: „To są Twoje płyty, możesz zrobić z nimi, co chcesz. Przecież, jeżeli je masz, to powinieneś słyszeć te rzeczy”. Nigdy nie waliłem takimi otwartymi manifestami, chociaż wspomniany tu Zmęczony był już takim silnym komunikatem. Bardziej bezpośrednim.
Co do palenia płyt, pamiętam, że krytyka, z jaką spotkały się niektóre wasze apele, wywołała też spore zdziwienie u części waszych fanów. Było sporo komentarzy, że jak można słuchać Happysad i być np. przeciwko LGBT, skoro nawet śpiewacie „Zabraniają ust całować płci tej samej, a sami dają mi karabin, każą strzelać do ludzi innej wiary”. To, za czym się opowiadacie, nie powinno być żadnym zaskoczeniem, bo słychać to w waszych tekstach.
No tak. Od pierwszej płyty do ostatniej są piosenki, które – nie bezpośrednio – ale są antywojenne, jest w nich masa niepokoju o ten świat. Jesteśmy prawie 100 lat po II wojnie światowej, która była największym koszmarem na świecie, a my dalej popełniamy te same błędy. Bardzo bym chciał, żeby ludzie czytali piękne książki, jak „Homo Deus” Youvala Noah Hararriego, czy „Trudno powiedzieć” Łukasza Lamży. Ale ludzie nie mają na to czasu, dlatego ten świat inaczej wygląda, i może faktycznie akcje, jak ta moja na Orlenie, są bardziej „na czasie”.
Skoro mowa o pierwszych płytach… Założyliście Happysad będąc bardzo młodymi ludźmi. Myślisz, że gdybyście w obecnych czasach mieli „naście lat”, i zaczynali, bylibyście tym samym Happysadem co wtedy? A może patrząc na to, co się dzieje w Polsce, i że wy już się buntujecie (a będąc młodszym chce się człowiekowi jeszcze mocniej buntować), to nie poszlibyście bardziej w punk czy mocniejsze klimaty?
Tak, ale ten bunt zawsze jest jakąś pochodną sytuacji demograficznej, społecznej. Na pewno, znając siebie, byłbym wrażliwy na tym punkcie i tworząc pierwsze piosenki byłbym wściekły. I może faktycznie bym w jakieś mocniejsze rejony uderzał. Byłbym jednak też innym człowiekiem, niż tym wychowanym w latach 90, na muzyce punkowej czy oglądaniu Jaruzelskiego w telewizji. To były inne czasy. Ale ten niepokój, który wyciągnąłem z mlekiem tego naszego państewka, cały czas czuję. One są bardzo podobne, te demony. Wtedy walczyliśmy z komunistami, wtedy komunista to był lewak, straszna osoba. A teraz? Słowo „lewak” się zmieniło, i „lewak” to jest dla mnie społecznik, który pomaga innym.
Mówisz „walczyliśmy”, to znaczy, że jako młodzież się buntowaliście?
Właściwie lata 90. to nie był czas, przeciwko któremu łatwo się było buntować. To był rozkwit gospodarki, myśmy wtedy dostali pierwsze telefony komórkowe, pierwszy raz byliśmy takimi naprawdę szczęśliwymi dzieciakami. Jak mi się piętnasty rok życia włącza i startuje liceum, to włączają mi się wtedy kolory. Wszystko do piętnastego roku życia, podstawówkę, gdzie się jeszcze rosyjskiego uczyłem, pamiętam w monochromie.
Wasze najwcześniejsze piosenki są takie dość pozytywne. To nie jest buntowanie się
Tak, czuć w nich… Ostatnio ktoś „rozbierał” naszą pierwszą płytę, z okazji dwudziestolecia, i z przyjemnością przysłuchiwałem się tej analizie. Tam jest masa takich obaw o to, że te czołgi nas rozjadą, że tam się jakaś szara śmierć cały czas za nami ciągnie…
Ale mimo wszystko to taki pozytywny przekaz – „Jeśli nie rozjadą nas czołgi […] mamy szansę przeżyć jeszcze jeden TAKI dzień”
Właśnie! Wtedy ludzie mi mówili, że jesteśmy takim pozytywnym zespołem, a ja się dziwiłem, że jak to? Tam jest masa takiego niepokoju, nihilizmu… No, nie jestem optymistą, jak patrzymy w przeszłość.
Tak, tam jest nihilizm, ale też wybrzmiewa w tych piosenkach nadzieja
To jest troszeczkę taki czas, kiedy zmieniło się na plus w naszym kraju, i na świecie. Tak to odbierałem, jak w piosence Jałowiec: „Człowiek nie jest taki, co by siedział w cieniu, chciałby się buntować, ale nie ma przeciw czemu…”
A ja zawsze myślałam, że to jest takie z przekąsem: „Jaki piękny świat… wokół nas…”
Bo to jest z przekąsem. Że myśmy wyrośli z tego… Mamy w DNA bunt, uwagę, by ten system traktować bardzo krytycznie, by do niego bardzo ostrożnie podchodzić. Do polityki, polityków, żeby łatwo nie ufać. Zespół powstał w takim czasie, w którym faktycznie wszystko było wymieszane. Myślę, że nazwa też, poniewczasie, jak ja ją interpretuję, też wynika z tego, że żyjemy w naszym małym spolaryzowanym świecie, borderline.
A może właśnie przez to nie ma aktualnie takich młodych, nowych, buntujących się mocno zespołów? Jest ich mało, a już z pewnością o wiele mniej, niż kiedyś
Tak, tak, ale ja też o to mam pretensję. Dużo razy rozmawialiśmy z ludźmi, którzy tworzą teraz główną scenę, że mało jest komunikatu typu „Ej! Ogarnijmy się troszeczkę”. To bardziej ten trochę płynący hedonizm, który mi zupełnie nie współgra z energią świata, która się gotuje. Mam wrażenie, że ja pod powierzchnią się gotuję i zaraz coś wybuchnie, ale to wynika z moich konstrukcji neurotycznych, które wyciągnąłem z lat 90. i 80. Odpowiadając na Twoje pytanie: myślę, że bym się buntował i bym jebał (brzydko mówiąc) w ten PiS, i w to, co oni robią. Bo mi to potwornie przeszkadza. Ale jaki by to miało kształt… nie jestem w stanie powiedzieć.
Wspomniałeś o ,,Happysad inaczej”. Niedawno zakończyliście tę trasę. Jak sama nazwa wskazuje, to była trasa inna niż wszystkie. W Krakowie, na przykład, występowaliście w Kinie Kijów. Skąd pomysł, żeby posadzić swoją publiczność na krzesełkach, na widowni, i tak nas uspokoić, zamiast typowego dla waszych występów pogo pod sceną?
Jedyna odpowiedź, to potrzeba zmiany. Mamy dwie trasy klubowe – jesienną i wiosenną, i ta wiosenna zawsze była taką trochę siódmą wodą po kisielu z trasy jesiennej (śmiech). Te same miejsca, ci sami ludzie właściwie. Mieliśmy poczucie, że trzeba w tę trasę, szczególnie po Covidzie, jakoś tchnąć życie. I od tego wyszliśmy, że chcemy to zrobić inaczej. Potem stwierdziliśmy, że to ,,inaczej” samo już jest fajne i zaczęliśmy kombinować. Przede wszystkim chcieliśmy, żeby zmiana nie była tylko w muzyce i tym, co będziemy prezentować, ale też w anturażu. Wiedzieliśmy, że chcemy zrobić do tego scenografię, że chcemy posadzić ludzi… to też się na początku pojawiło.
Właśnie to jest dla mnie najciekawsze, dlaczego to posadzenie, takie uspokojenie publiczności?
Bo chcieliśmy osiągnąć intymność. Wielu fanów zdobyliśmy energią, siłą i tak trochę krzykiem, hałasem, a wiemy też, że mamy bardzo duże pokłady intymności, romantyczności i delikatności. I to były klucze. Żeby to zrobić intymniej, inaczej. Nieco oddalić ten hałas, gdzieś go schować. On się oczywiście pojawiał, ale w innej formie. Z jednej strony byliśmy trochę wystraszeni, ale też, z drugiej, bardzo zadowoleni po tej trasie. Spełniła nam się ta trasa, bo nie byliśmy jej tak do końca pewni. To dla nas totalna nowość.
Dla fanów też
Tak, i dostaliśmy bardzo duży odzew, że miało to sens. Także to zrobiło nam furtkę, że możemy trasy inaczej cyklizować, więc trasę wiosenną będziemy po prostu grać właśnie „inaczejowo”, przez jakiś czas.
Niedawno zakończyliście też obóz kompozycyjny. Wiem, że wielu fanów do dzisiaj lubi oglądać vlogi z Kawkowa, i moje pytanie brzmi: czy dalej tak szalejecie? Pamiętam, że np. rzucałeś mięso bocianowi do gniazda. Czy dalej są takie akcje, czy już spokojniej?
Dalej są takie akcje! (śmiech) To zależy od miejsca, w którym jesteśmy. Ale ostatni obóz był najkrótszy w historii, bo byliśmy tylko trzy dni. Mieliśmy potrzebę, by napisać singlowy utwór, bo wiemy, że nie mamy czasu, trochę nam się zagęściło, a chcemy na jesień wypuścić jakąś piosenkę, skomunikować się trochę z fanami. I to był główny powód do jazdy. Natomiast w ogóle jesteśmy grupą zabawnych ludzi – jak nie gramy, to nagle jesteśmy weseli, a jak zaczynamy grać, to nagle budzą się w nas te lęki, niepokoje.
Pamiętam, że Łukasz miał zawsze jakieś problemy z łóżkiem, zwłaszcza w Kawkowie..
Kawkowo to w ogóle była seria przygód… książkę możemy napisać o Kawkowie.
Obozom kompozycyjnym zawdzięczamy „Kozetkę”. To właśnie we vlogach z Kawkowa dało się słyszeć jej pierwsze fragmenty, niektórzy nawet specjalnie je wycinali i sklejali w całość. Dekadę czekaliśmy na wypuszczenie tej piosenki. Czy faktycznie było tak dużo głosów od fanów, że macie to wypuścić, że poczuliście się do tego zmuszeni, czy jednak chodziło o to, że Wam się podobała ta piosenka i sami chcieliście to zrobić?
Dużo było tych głosów, dużo. One się pojawiały cyklicznie i słyszeliśmy te głosy, nie ignorowaliśmy ich i wiedzieliśmy, że prędzej czy później będziemy musieli to zrobić. Tylko zawsze, jak się zabieraliśmy za tę piosenkę, kręciłem głową, że to nie ja jestem w tej piosence, i jeszcze nie ten czas. Płyta jubileuszowa była idealnym momentem, żeby ją odgrzebać, zrobić. Stwierdziliśmy, że zostajemy przy starym aranżu, ale trochę dopisaliśmy tam bridge’ową część.
Czyli w jednej części zmusili Was fani, a w drugiej sami chcieliście, przy okazji jubileuszu
Tak. Zawsze powtarzam, że sztuka nie jest zamówieniem publicznym i nie będziemy spełniać zachcianek fanów, bo to jest nieładne, niefajne. Ale są momenty, gdzie się naginamy, bo to też jest fajne.
Super, bardzo Ci dziękuję za rozmowę.