Lovataraxxx wyszli na scenę o 21:20 i grali niemal godzinę. Energia, która towarzyszyła publice, była mocno zaraźliwa; na sali nie było nikogo, kto nie ruszałby się w rytm piosenek, nie headbangował albo nie tańczył na swój dziki sposób. Widać, słychać i czuć było, że zespół dał z siebie 200%, do czego dokładała się również specyficzna oprawa sceniczna. Od długich świateł LED, migających w trakcie występu na biało, różowo, niebiesko i fioletowo, aż po małe klimatyczne telewizory ze starych lat (marki Phillips), na których wyświetlane były animacje dopasowane pod konkretne piosenki. Nie były to jednak nudne, zapętlone animacje, a przemyślane, ruchome mniej lub bardziej obrazy, które wraz z rozwojem piosenki same również się zmieniały i ostatecznie osiągały punkt kulminacyjny. Czuć było chemię nie tylko między muzykami, ale też z samą publicznością, co prowokowało m.in. wokalistkę do wejścia między ludzi i zabawy (śpiewania) razem z nimi. W pewnym momencie wokalistka rozdawała im… żelki w formie podłużnych nitek, dzięki czemu w powietrzu przez jakiś czas unosił się słodki zapach cukru, który w połączeniu ze światłami LED oraz świecącą kulą dyskotekową dawał iście energiczny klimat.
Lovataraxxx zagrali to, co mają w dyskografii najlepszego, czyli Prostration, Angst, Blok, Craving czy Ana Venus. Swój set skończyli po 22:00 i wkrótce potem na scenę weszli Wojciech Jarzębak i Adam Radziszewski, czyli krakowski Uncarnate.
Lokalny duet uraczył publikę całkiem innymi klimatami, zrobiło się trochę poważniej i mroczniej. Zmieniła się również oprawa sceniczna; najważniejszym punktem na scenie był teraz snop reflektora, który padał po połowie na każdego z muzyków. Nie tylko po dźwiękach, ale nawet po samych ruchach muzyków widać było, że będziemy mieli do czynienia z kompletnie inną dawką energii. Świadczył o tym m.in. wybór kawałków – od tych z wydanego w 2019 „Reality Breakdown„ (Deep Green, Samael), po chociażby Oceans.
Na początku obaj wystąpili w przebraniach. Adam przywdział złotą maskę i rękawiczki z czułymi paliczkami, którymi również w trakcie utworów manipulował przenośnym syntezatorem dźwięku, dodając utworom klimatu. Strój Wojtka, ubranego na czarno, dopełniał długi skórzany płaszcz rodem z Matrixa, oraz czarne okulary. Przez większość występu pozostawał w cieniu (mroku), można powiedzieć, że zarówno swoim głosem, jak i wyglądem. Do tej muzyki ciężej było się bawić, ale publiczność znalazła sposób na wczucie się w zaproponowany przez Uncarnate klimat.
Dwa różne koncerty – od coldwave/minimal synth, po klimaty avant-pop/dark-electro, i dwa ciekawe doświadczenia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ponownie trafię na oba zespoły w wersji live, by sprawdzić, jak artystycznie się rozwijają.