Wybaczcie od razu takie pytanie: jesteście częścią sceny trójmiejskiej, co często się przypomina. Jak podchodzicie do takiej etykiety? Obciąża, jest wyzwaniem, a może tworzy oczekiwania?
Peter: Nie traktowałbym tego jako minus. W końcu wywodzimy się ze sceny trójmiejskiej (śmiech).
Michael: Ja jestem dumny z tego, że mogłem na tej scenie rozwijać swoje pasje i spotkać takich ludzi, a nie innych. Głosy mówiące, że w Gdańsku jest jakaś specyficzna scena i sceneria… Wiesz, nie zaprzeczę.
Peter: Wiadomo, każdy ośrodek, w którym się bardziej lub mniej przypadkowo trafia jakaś scena, coś ze sobą niesie. Pamiętam doskonale, jak przyjeżdżałem do Gdańska, to kojarzyłem tę trójmiejską scenę bardzo yassowo. I to było dla mnie coś ciekawego, ciągnęło mnie. Ci jazzmani nie grali jazzu w stylu amerykańskim, grali go po swojemu, od serca. Czuję, że to osobiście, gdzieś we mnie (w nas pewnie też) zaszczepiło taką wolność gatunkową, stylistyczną, co pozwoliło nam z tego kwartetu jazzowego zrobić coś innego. Dla mnie więc scena na plus, i w niczym absolutnie nie przeszkadza.
Moje pytanie nie było przypadkowe, bo ta scena jest mocno improwizowana, a Wy gracie, tak to widzę, w sposób w jakimś sensie poukładany. Jak udaje się wam to łączyć? Granie profesjonalne z improwizacją, a na końcu przedstawianie tego w spójny sposób?
Peter: To jest właśnie Trójmiasto. Wydaje mi się, że mocno determinuje sposób grania. Tak jak w Stanach, gdzie mamy różne ośrodki grania – Brooklyn, Harlem, Manhattan, i muzyka wszędzie jest inna, nawet, jak się tylko przechodzi z jednej ulicy na drugą. To też pozwoliło nam na różne inspiracje muzyczne…
Michael: … a do tego nie ukrywamy swojej edukacji muzycznej. Zanim zaczęliśmy mocniej eksperymentować z muzyką, to głównym językiem, jakim się posługiwaliśmy, były jakieś tam formy ułożone, jeżeli mówimy o stronie technicznej. Uciekam zawsze od tego typu pytań w sposób techniczny, bo wiadomo, że muzyka to jest dusza, ludzie, emocje, co wszystko wynika trochę z tych wspomnianych naleciałości z edukacji. Pozwala nam bardziej zapanować nad tą strukturą, świadomie bawić się i odchodzić od różnych form.
Czyli odbieranie Was, jako zespołu, który od początku do końca jest świadomy tego, co robi, jest właściwe
Peter: To się zgadza. Przede wszystkim zwracamy uwagę na brzmienie i często nasze utwory są wypadkową tego, jak coś zabrzmi – riff, czy melodia. Bardziej gramy klimatem, aniżeli jakąś konkretną formą. Te formy oczywiście są, ale jednak klimat, brzmienie i jazz w nas są najważniejsze.
Michael: Często spotykamy się z taką opinią, szczególnie od osób, które bywają częściej na naszych koncertach (mówię o środowisku trójmiejskim): „Gracie te same numery, ale za każdym razem robicie je nieco inaczej”. Piękna jest taka opinia. Także – forma i struktury to tylko rzecz umowna.
Jeszcze bardziej żałuję, że tak daleko mam do Trójmiasta. Tworzycie muzykę w zgodzie? Wchodzicie do studia z pomysłami i to tam się one łączą?
Peter: Każdy przynosi i dorzuca coś od siebie. Albo spotykamy się często, albo we dwójkę, utrzymując oczywiście pewną przestrzeń, bo każdy z nas robi dużo innych rzeczy. Tak jak wtedy, kiedy Michael do mnie przyjechał i napisaliśmy sobie ‘Wolę’.
Michael: W ogóle mówiąc o tym, co robimy, to jest to bardzo organiczne. Żywe; co nieustannie ewoluuje i pracuje. Tak samo jest z pomysłami. Coś tam możemy założyć wewnątrz, w domu, na kanapie, ale pozostawiamy sobie bardzo dużą przestrzeń, żeby każdy mógł dołożyć swoją cegiełkę, tak że wszystko budujemy gdzieś tam na próbie. Nie mamy lidera, staramy się, żeby to było wyważone i pracowało. Na tym polega nasza siła: że potrafimy razem wejść w jeden organizm.
Peter: Nie zostało dużo takich zespołów. To, co powiedział Michael, że nie mamy lidera, jest i na plus, i na minus, ale jest wyjątkowe. Tak naprawdę trudno jest utrzymać grupę czterech-pięciu osób, żeby każdy był zadowolony i czuł się spełniony. Nam się to udaje od paru lat i mamy nadzieję, że będziemy to robili jak najdłużej. Takie sytuacje, jak np. na OFF Festiwalu sprawiają, że rosną nam skrzydła, rogi (śmiech). Wszystko! Ja po tym koncercie OFF-owym do tej pory mam ciarki.
Jego odbiór był świetny.
Michael: Świetny był, tak! Nagle się pojawiła masa ludzi i to był czad.
Pierwszą płytę „Total Panorama”, wydaliście w 2019 roku. Za chwilę przyszła pandemia i nie mogliście – pewnie tak, jakbyście chcieli – jej promować, wydać, a jednak płyta została dostrzeżona.
Peter: Byliśmy wtedy bardzo blisko fajnych rzeczy, w tamtym momencie. Pandemia, i kilka innych sytuacji spowodowało, że nam się to trochę zatrzymało. Każdy z nas miał nagle czas, żeby w pewnym sensie wejść głębiej w siebie, zrozumieć pewne rzeczy, nawet te pozamuzyczne. I kiedy ta pandemia się zadziała, złapaliśmy się z Michaelem, który przyjechał do mnie na wieś, i zaczęliśmy pisać pierwsze utwory. Myśleć. Postanowiliśmy, że robimy kolejną płytę.
Michael: Można to nawet tak skwitować: pandemia to były dwa kroki w tył, żeby po prostu wziąć rozbieg.
Czyli, po części, sytuacja na plus
Michael: Tak, na plus. Tamten okres, pandemiczny, to był dla artystów czas, by mogli zrobić tę robotę od środka. Nie koncertowo, nie wychodząc do ludzi. Ale pisać do ludzi, wymieniać się, wysyłać im muzykę, szerzyć tę naszą publikę. I to się nam po części udało. To składowa tego sukcesu.
Peter: Dla mnie ten czas był… Przyznam szczerze: pandemia był fajna. Nie dosłownie oczywiście…
W sposób twórczy?
Peter: Nawet nie twórczo. To był moment, w którym świat strasznie szybko biegł, leciał na łeb, na szyję. Czułem to wszystko także u siebie – i w muzyce, i w życiu. Pandemia spowodowała, że hamulec ręczny zaciągnięty został na pełnej prędkości i trzeba się było z tym zmierzyć. Poczułem to wewnątrz siebie, i też się zmieniłem. Miałem czas, żeby pomyśleć, co za tym idzie, a często idzie za tym właśnie muzyka. Jako Nene Heroine bardzo często gramy emocjami. Melodie, czy wszystko, co gramy pomiędzy – to są emocje. Edukację, oczywiście, mamy, ale zostawiamy ją gdzieś tam w domu i gramy z serca. Moim zdaniem, kto potrafił i mógł na tym okresie skorzystać, ten skorzystał.
Wasze dwie płyty się różnią. Pierwsza była mocniejsza, drugą „MOVA”, trochę stonowaliście. Świadomy zabieg, czy wynikło to właśnie z pandemicznego okresu?
Peter: Wynikło. Przede wszystkim, nagrywaliśmy płytę w momencie, kiedy zaczęła się wojna. Jeszcze to doszło! Pomijając to jednak, płyta i koncert to dla nas sposobność, żeby wyrazić tę samą muzykę na różne sposoby. Wiemy, że mamy prawo do tego, żeby zrobić na płycie muzykę totalnie ambientową, a koncerty przearanżować tak, że nie do końca wiadomo, o co chodzi. Po prostu. I to jest ciekawe dla nas, jako artystów, bo mamy duże pole do tego, by tworzyć różne rzeczy, cały czas się napędzać, nakręcać. Jest też ciekawe dla słuchaczy, którzy mogą sobie odpalić płytę i usłyszeć coś w takiej czy innej wersji. Tym bardziej, że w procesie miksu, masteringu brali udział bardzo fajni ludzie: Norman Teale z Nowego Jorku i Norman Nitzsche z Berlina. Daliśmy im przestrzeń, żeby się zabawili jakimiś analogowymi gratami w tej muzyce, co sprawiło, że jest inny wydźwięk.
Michael. Myślę, że też o to chodziło, i to był troszeczkę zabieg celowy, żeby druga płyta była bardzo intymna, żeby sobie zostawić miejsce i przestrzeń na koncertach. Za każdym razem grać ją inaczej, w naszym klimacie, czyli mocno, jak można to zauważyć na naszych koncertach. Tak odbierają ten album ci, którzy jej słuchają, jako płytę stonowaną i delikatną.
Jest idealna do domu…
Prawy: Tak (śmiech). A na koncercie jest ogień! Jest inaczej.
Czyli nie moglibyście nagrać muzyki filmowej, takiej… statycznej, bo przypisanej do obrazu filmowego? W końcu to już nie byłaby improwizacja.
Peter: Wiesz co, moglibyśmy nagrać…
Michael: Tutaj ja muszę zabrać głos, bo to ja Peterowi od lat mówię, właściwie odkąd gramy w Nene, że to jest moje marzenie. Mamy marzenia różne – żeby zagrać w Glastonbury i w takich innych sceneriach. Natomiast moim marzeniem jest, żeby nagrać z Nene taką właśnie muzę. Dzisiaj często się wynajmuje kompozytorów, a my jesteśmy takim tworem, który idealnie by się nadał. Oczywiście to musiałby być konkretny film, który byśmy poczuli i zagrali.
Krótki metraż?
Każdy. Mam właśnie takie marzenie, żebyśmy weszli do studia i stworzyli muzykę nie na komputerze, tylko po prostu tak, jak ją zwykle robimy. A później jeszcze stworzyli do niej jakiś obraz. Często to powtarzam, bo może ktoś kiedyś o tym przeczyta i zechce z nami popracować w ten sposób.
Mam nadzieję, że właśnie przeczytał. Dziękuję za rozmowę.