Przy kawie z ex-Robotem. Wywiad z Wolfgangiem Flürem [cz. 1]

Przy kawie z ex-Robotem. Wywiad z Wolfgangiem Flürem [cz. 1]

„Mam tyle pytań…” – zacząłem. „Po to się spotkaliśmy” – odpowiedział. Podczas tego ponadgodzinnego spotkania ostatecznie zadałem ich może 3, z tych planowanych. Wolfgang Flür okazał się fascynującym rozmówcą, jak sam mówi o sobie – gawędziarzem (wielokrotnie będzie powtarzał słowo „storyteller”). Żywiołowo i barwnie opowiedział mi i o przeszłości, i teraźniejszości. Wiele słów musiałem później wyciągać, niemal dosłownie, z rury kawiarnianego odkurzacza, który bezdusznie huczał w pobliżu naszego stolika.

To część pierwsza rozmowy, która odbyła się w Toruniu w ramach festiwalu FAME. O życiu po Kraftwerk, projekcie Yamo, licznych muzycznych kolaboracjach, wreszcie – o nadchodzącym, potrójnym albumie.

 Część 1. “Mogłem w ogóle nie wrócić do muzyki

W swojej muzyce budujesz pomosty między brzmieniami z przeszłości i przyszłości, łącząc elektro, pop, a nawet techno. Uważasz, że to dziś idealne rozwiązanie – nagrywać nowe przy użyciu starego? Czy brzmienie z przeszłości przydaje Ci się dzisiaj do tworzenia?

Wolfgang Flür: Moje serce i moja głowa są pełne muzyki. I oczywiście są one częścią mojej przeszłości, to moje doświadczenia i interpretacje, z nich się składam, jestem zbudowany z tej muzyki. I to był powód, dla którego przestałem pracować z Kraftwerk, ponieważ to mi się spodobało, choć nie od początku. Miałem czas, by się oswoić z tą współczesną, prostą, minimalistyczną muzyką, jaką tworzyli. Tym, jak rozwijali się w kierunku muzyki pop, opartej na syntezatorach. Z drugiej strony, gdyby dodać do tego więcej regularnych instrumentów, mielibyśmy szlagiery. W latach 70. pojawiło się wiele instrumentów, które brzmiały nowocześnie, wprowadzały nowe dźwięki. Dlatego tak wiele brytyjskich zespołów nas kopiowało i wynalazło brit-synth i inne nurty.

Nie tylko z brytyjskiej sceny synth

Oczywiście, także wielu innych, ale nie mogliśmy zrobić niczego przeciw, nie mieliśmy o to pretensji. To wręcz powodowało, że byliśmy dumni. Jednak tak długo, jak byłem z Kraftwerk, nie pisałem muzyki. Byłem perkusistą, a to praca rękodzielnicza. 10 lat po tym, jak ich opuściłem, zacząłem tworzyć własną muzykę, i była ona kompletnie inna od tego, co wcześniej.

flur fame muzobar

Twój pierwszy muzyczny projekt po Kraftwerk to Yamo, rok 1996

Tak, z Yamo znalazłem własną drogę, jako narratora dla własnej muzyki. Kiedy byłem młody, chciałem być aktorem, i wiesz, właśnie wtedy znalazłem sposób na to, by dostać się na scenę. I to jest widoczne w mojej nowej muzyce.

Yamo był już przepełniony melodiami. A jednocześnie, jeśli mówimy o storytellingu, to był przecież element protestu przeciw wojnie w Jugosławii

To był utwór “Little Child”, choć trudno go uznać tylko za mój projekt, a raczej Janine Moers. To wokalistka, którą poznałem w Dusseldorfie, a która pracowała w przedszkolu jako nauczycielka. [Wolfgang tłumaczy tu genezę nazwy, powstałą z połączenia pierwszych liter jej imienia i nazwiska – JaMo]. Co ciekawe, musiałem w nazwie zmienić literę na „Y” (Yamo), ponieważ wytwórnia miałaby problemy w niemieckim urzędzie patentowym. Istniała bowiem firma, produkująca damską bieliznę, o takiej nazwie.

Pamiętam, jak w MTV Steve Blame zapowiedział Ciebie jako „Jamo project”

Uwielbiam Steve’a, jest genialny. Blame prowadził i moderował programy informacyjne, a wtedy zapowiadał Popkomm (międzynarodowe targi muzyczne organizowane corocznie w Berlinie – db). Razem z moim przyjacielem z czasów Kraftwerk, Emilem Schultem, zamalowaliśmy podczas nich na czarno ekrany wszystkich telewizorów. Nie mogliśmy zrobić nic innego, niż zamazać te wszystkie cudowne kolory muzyki, w sprzeciwie wobec wojny, która toczyła się nieopodal, tuż za murem, w Europie. Nie mogliśmy tego powstrzymać, ale musieliśmy wysłać jakiś znak, i to zostało pokazane.

Rozmawialiśmy o tym wcześniej. Musieliśmy zaplanować, ponieważ mogło nas to naprawdę dużo kosztować. Schult rozmawiał ze swoją redakcją, i powiedział: OK, to jest genialne, zrobimy to, akcję z kolorem. Byliśmy bardzo wdzięczni, że mogliśmy powiedzieć w wywiadzie dlaczego chcieliśmy to zrobić, wysłać znak dzieciom z Sarajewa. Tak wiele z nich zostało tam zabitych, i to łamało mi serce.

„Little Child” było Twoim pierwszym nagraniem?

Tak, i to takim, do którego napisałem słowa i melodię. Janine rozwinęła cały projekt i pomogła bardziej mnie, niż dzieciom w Sarajewie. Dzięki temu mogliśmy skupić się na ich problemie w chorwackich stacjach radiowych, w których byliśmy, blisko samej wojny.

To był bardzo ważny akt, ponieważ większość Europy zdawała się być ślepa na to, co działo się na Bałkanach

Np. nasz minister od wojny, nie zrobił w tej sprawie niczego.

Podobnie u nas, mimo, że żyliśmy przecież tak blisko konfliktu. Nadal wolimy patrzeć dalej na Zachód, niż przyjrzeć się temu, co dzieje się u naszych (praktycznie) sąsiadów.

Wystarczy spojrzeć na masakrę w Srebrenicy. Niebieskie hełmy, z Holandii, nie zrobiły tam niczego, by zatrzymać zabijanie tysięcy niewinnych ludzi na stadionie. Byli tam, ale niczemu nie zapobiegli, tłumacząc, że nie dostali takich rozkazów. Dzień, w którym widziałem to w telewizji, był jednym z najgorszych w moim życiu. W takich sytuacjach nie potrzebujemy rozkazów, by działać, pomagać, by zatrzymać strzelców. Na jakim świecie my żyjemy? Zależni od rządów?

Tym bardziej, że mieliśmy koniec XX wieku – wieku dwóch wojen światowych

Tym bardziej…

Twój obecny projekt, Musik Soldat, jest właśnie dzieckiem Yamo? Zrodzone w latach 90. muzyczne „dziecko wojny”?

Tak, możemy tak powiedzieć. To było wszystko, co w obliczu wojny w Bośni mogłem zrobić, co musiałem zrobić, by zwalczyć ból w sercu. I tym była moja pierwsza piosenka, „Little Child”, napisana dla dzieci, jej ofiar. Powiem Ci więcej – mogłem w ogóle nie wrócić do muzyki, i być może tak by było, ponieważ w tamtym czasie robiłem meble. Ze współpracownikami mieliśmy studio w Dusseldorfie, i bardzo bogatą klientelę, dla której projektowaliśmy i tworzyliśmy meble. Otworzyliśmy różne działy, np. architektoniczny, i mieliśmy naprawdę dużo zamówień. Myślę, że potrzebowałem takiego czasu w swoim życiu.

wolfgang muzobar

Część 2: Najbardziej Współpracujący Człowiek

Wciąż poszukujesz dźwięków, melodii, chętnie współpracujesz z wieloma różnymi artystami. Na przykład z członkami grupy Propaganda

Claudia! Tak, nagrałem z nią nowy utwór na mój następny album. Zaśpiewała piosenkę o Birmingham. Mój angielski współpracownik, Peter Dugall, stamtąd pochodzi, a ja, jak on, uwielbiam to miasto. Ale, potrzebowaliśmy natychmiast wokalu, i pomyślałem, że to musi być żeński głos. Moja niemiecka wokalistka, Miriam, nie miała wtedy czasu, a Claudia zgodziła się nagrać swoją partię w studiu swojego męża, Paula Humphreysa (z OMD – db), w Londynie, gdzie właśnie przebywała. Jej mama mieszka w Dusseldorfie, mógłbym ją zaprosić do mojego studia, żeby było łatwiej, żeby na moich mikrofonach zarejestrować nasze partie wokalne. Ale ona uparła się, że zrobi to w Londynie, gdzie mieszka, co oczywiście nie stanowiło problemu. W ten właśnie sposób współpracowaliśmy.

Twoją ostatnią kolaboracją była płyta z producentami z U96, Transhuman, z 2020 roku

[Tu Wolfgang na chwilę się zastanawia…] Hmmm, para muzyków z Hamburga poprosiła mnie o współpracę, ale na ich album.

Czyli nie jest to wasz, wspólny album, ale po prostu U96?

Tak. Wysłali mi cztery kawałki, i pomyślałem: mogę to zrobić z gościem grającym techno, i zrobić to dobrze. Ostatecznie było to jak robienie muzyki filmowej, jaką oni w pewnym sensie już robili, nagrywając taneczną wersję utworu ze ścieżki dźwiękowej do „Das Boot”.

I osiągnęli w 1992 roku międzynarodowy sukces na tanecznej scenie. Kiedy zobaczyłem na okładce ciebie i U96, zacząłem się jednak zastanawiać…

Ja też (śmiech). Poczułeś się lekko zmieszany, co? To było trochę krępujące, bo bardzo różne od tego, co dotychczas robiłem. Różnice były widoczne już od momentu ich powstawania. Piosenki, które z nimi zrobiłem, są kompletnie inne od tego, co znajdziesz na moim albumie, bo pracowałem nad nimi więcej, nad moimi mixami. Nagrywając „Hildebrandslied” nie pracowaliśmy w ten sposób. Nagraliśmy utwór, który jest starą, niemiecką historią, opowiedzianą dodatkowo staroniemiecką mową gotycką [tu Wolfgang cytuje tekst!]. Nie uwierzysz, ale musiałem się jej nauczyć. Uczenie się tej starej mowy było szalone – sięgałem do internetu, do translatora, ale chciałem wiedzieć, o czym oni mówili? Rozumiałem tylko, że to trudna wojna między ojcem i synem, i ich oddziałami, i że obaj nie wiedzieli, że walczą przeciw sobie. Ostatecznie syn zabija ojca, też o tym nie wiedząc. To bardzo prawdziwa i bardzo długa historia, a ja musiałem ją opowiedzieć w czterech wersach.

I udało się fantastycznie!

Ćwiczyłem dzień po dniu, to były długie dni nagrywania, aż nauczyłem się poprawnie mówić. Skontaktowałem się też z moim dawnym nauczycielem ze szkoły średniej, którego zawsze uwielbiałem. Zapytał: „Wolfgang, to naprawdę ty? Pamiętam Cię…” To była męska szkoła, mieliśmy 16-18 lat, on także był wtedy młody – to była pierwsza klasa, którą prowadził. Dzisiaj zapraszamy go na każde spotkanie klasowe, jakie organizujemy raz na 2-3 lata. Poprosiłem go więc o korektę, pokazałem wszystko, co opracowałem, zapytałem, czy mówię poprawnie, i widziałem łzy w jego oczach. Dzięki niemu ten utwór świetnie się rozwinął. Z moją rytmiczną deklamacją nie jest to już utwór techno, zyskał za to melodię i elektroniczną „sprężynę”, a do tego brzmienie orkiestrowe. Jest naprawdę dobry, przyda się podczas tournée z Magazine. Potem zrobiliśmy jeszcze „Sexersizer”…

Z innych kolaboracji w ostatnich latach był Juan Atkins (DJ i producent z Detroit), z którym nagrałem dwa utwory, oraz człowiek od muzyki techno, Carl Cox, z którym współpracowałem w różnych miejscach sceny londyńskiej.

Tu pojawia się Midge Ure…

Jedną z najlepszych piosenek jest ta nagrana w duecie z Midgem, „Das Beat”. Jej tytuł to niemieckie słowo i Ure początkowo niepoprawnie je artykułował. „Der Beat” jest w formie męskiej, ale on zostawił „Das”. Napisał jedną, bardzo fajną część tekstu, ja dodałem swoją. Śpiewamy jeden wers po drugim i wyszedł z tego niezwykłe nagranie elektro. To naprawdę wyróżniający się album, naprawdę mogę tak o nim powiedzieć.

Świetny pomysł na połączenie w jedno dwóch tekstów

„Das Beat” to dwa punkty widzenia na to, co beat uwalnia w ludziach na całym świecie, co z nimi robi. Ja miałem inne wyobrażenie o „Das Beat”, dzięki czemu każdy z nas, kiedy śpiewa swoją część, opowiada inną historię. Powtarzamy słowa na przemian i brzmi to genialnie. Tak, to jest wspaniała piosenka.

Szwajcaria, Belgia, Niemcy – tworzysz w międzynarodowym składzie

Tak, naprawę współpracuję międzynarodowo (śmiech). W moim wieku, a mam 74 lata, takie kolaboracje dają mi największą radość. Trudno mi samemu uwierzyć, że mogę współpracować z całym światem. To znaczy, hmm, artystami, z którymi łączy mnie chemia na tym samym poziomie (są oczywiście tacy, z którymi bym nie współpracował, i to się zdarza). Spotykamy się w klubach, mijamy na lotniskach, podchodzą do mnie w trakcie występów albo ja podczas ich. Tak było właśnie z Midgem, który zagrał w ciągu ostatnich 5 lat dwa koncerty w Dusseldorfie, i na obu byłem, bo lubię jego muzykę. Spotkaliśmy się na backstage’u i od razu zaiskrzyło, jakbyśmy się od zawsze przyjaźnili, jakby był moim bratem. To było nieziemskie! I absolutnie oczywiste, że musimy coś zrobić razem. To był jego pomysł, by nagrać wspólny utwór. Pojechałem specjalnie na W-Festiwal, żeby się z nim zobaczyć.

Każdego roku śledzę lineup W-Fest i zawsze jest rewelacyjny

Tak. W tym roku, tuż po koncercie Ure’a grała także Claudia, ze swoim nowym, bardzo dobrym zespołem D:uel (tworzy go z dawną przyjaciółką z Propagandy, Suzanne Freytag – db). Ure i D:uel to były najlepsze koncerty W-Fest.

Czy jest teraz ktoś, z kim marzysz, by współpracować? Inaczej: z kim chciałbyś?

Nie uwierzysz, ale bardzo chciałbym nagrać piosenkę z Karlem Bartosem. Tyle, że on nie chce.

Dlaczego?

(głęboki śmiech) Nie wiem dlaczego, nie wyjaśnił mi dokładnie, ale chyba uważa, że to nie zadziała. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Pozostaję jego przyjacielem, choć nie chce robić ze mną muzyki.

Może nie chce już eksperymentować?

Powiedział mi: „Wolfgang, wszystko zastopowałem. Nie chcę znowu wchodzić na scenę, przestałem pisać; napisałem w życiu wystarczająco dużo, a świat potrzebuje więcej nowych piosenek”. To jego opinia. Ja mu na to: oczywiście, wszystko się wciąż rozwija. Kiedy odejdziemy gdzieś tam, jak Florian, nie wiem gdzie, zawsze pojawią się nowi muzycy ze swoją nową muzyką, i będą tworzyć genialne piosenki, może rozwiną coś nowego… „Nie zadawaj mi kolejnego pytania typu: Wolfgang, powiesz nam, jaka będzie przyszłość muzyki elektronicznej? Słyszałem to pytanie milion razy i nie potrafię ci odpowiedzieć” (śmiech). Powodem może być także to, że syntezator stał się regularnym instrumentem, czymś zwyczajnym, co każdy może użyć. Dobrą rzeczą jest, że nie ma on tylko brzmienia jak gitara, która może wydawać miliony dźwięków, ale będzie brzmieć jak robot albo jak drzewo. Jeśli chcesz go jednak użyć, musisz mieć do tego naprawdę utalentowanego człowieka, który ma wizję, pomysł. Który przede wszystkim wie, czy ma coś do przekazania ludziom. Jeśli nie masz talentu narratora – wtedy zapomnij. Możesz być oczywiście DJ-em, i „łupać” [w tym momencie Wolfgang zaczyna naśladować uderzenia techno], ale nie ma w tym np. melodii. I oczywiście talentu.

Każdy może być DJ-em, na takim przeciętnym poziomie, ale jeśli nie czujesz rytmu, beatu, muzyki, nie stworzysz niczego specjalnego. Kiedy stałeś wczoraj na scenie i wrzucałeś do swojego setu różne utwory, mieszałeś gatunki, rodzaje muzyki, wkładałeś je w ten jeden beat – to było właśnie „to coś”

Gram czasem utwory znajomych i przyjaciół, które znam, lub po prostu gdzieś usłyszałem i do mnie trafiły. „O! To jest naprawdę chwytliwe, mogę tego użyć w moim show?” Wiesz, ja nie jestem DJ-em, to kompletnie inna sztuka, nie gram z płyt. Mam ogromny szacunek dla DJ-ów, jak Rusty Egen (z Visage – db), z którym czasem grywam w klubach w UK. To naprawdę świetny DJ, jakim ja się nigdy nie stanę. Jestem po prostu prezenterem muzycznym, który gra nie tylko własne piosenki, ale też innych. Wiesz, zaczynając grać 10 lat temu, nie miałem wielu własnych utworów – mój ostatni album, „Eloquence”, nie był jeszcze wtedy wydany. Kiedy zaczynałem od nowa w Anglii, w 2015, to stało się właściwie przypadkiem. W jednym z klubów podeszła do mnie kobieta, przedstawiła się jako agentka muzyczna i powiedziała: „Wolfgang, chcę z Tobą pracować. Masz coś więcej, co moglibyśmy użyć do promocji, jakieś nowe nagrania?”. Miałem schowany w szafie od 10 lat cały album, ale nie znalazłem dla niego wytwórni płytowej, więc odłożyłem go na kolejne – nie wiem – 20 lat. Zapytała, czy może coś z niego wziąć i stworzyć małą kolekcję. Dałem jej chyba 5 nagrań, a ona natychmiast pobiegła z tym do kilku wytwórni w Anglii. I dwie z nich powiedziały: chcemy tego, daj nam więcej. Cherry Red Record zaproponowali wtedy najlepsze warunki i podpisaliśmy kontrakt. Nieoczekiwanie, w wieku 68 lat miałem podpisany kontrakt! Dzisiaj trudno jest to zrobić młodym, nastały gówniane czasy dla muzyków. MP3 dokonało w muzyce kradzieży z włamaniem i nikt już nie zarabia na muzyce. Tylko z grania na żywo.

O to miałem właśnie zapytać: trudno dziś zarobić (cokolwiek) na muzyce?

To nie ma porównania np. do lat 70., kiedy pracowałem z Kraftwerk. Oni zarabiali na samej tylko sprzedaży płyt, nie było wtedy możliwości kopiowania. I to była dobra rzecz, bo ludzie (przynajmniej) musieli kupować płyty, po 45 marek za płytę! Niewiarygodne, prawda?! W każdym razie, wydałem wówczas płytę, w trzech formatach (cd, vinyl, digital). Wytwórnia była zadowolona z ostatniego albumu, choć nie sprzedał się aż tak dobrze, jakbyśmy tego (ja i wytwórnia) oczekiwali. Wszyscy po drodze popełniliśmy błędy. Nawet muzyka nie była tak odkrywcza, rozwinięta, jak jest dziś; od 2015 roku do nowego albumu dzieli ją ogromny dystans. Te 5 lat były dla mnie jednak dobrym okresem – miałem czas na rozwijanie siebie, ćwiczenia śpiewu, i na te wszystkie kolaboracje, w ramach których tworzyłem muzykę.

Część 3. Potrójny “Magazyn”

Kończysz pracę nad albumem, a właściwie – albumami

Tak, pracujemy teraz z moim angielskim partnerem nad nową, potrójną płytą „Magazine”. Pierwszy krążek ukaże się w lutym, kolejne w odstępach sześciomiesięcznych. To jest dalszy etap mojego rozwoju, w którym uczyłem się śpiewać, i śpiewam. Pracowaliśmy nad tym albumem przez ostatnie 5 lat, i oczywiście wciąż możesz w nim coś wyłapać. I powiem ci dlaczego – ponieważ stanowi on część mojej osobowości, a tą są melodie. Romantyczne melodie. Coś, co zawsze było w moim sercu. Dlatego, kiedy poznałem Kraftwerk, nagrywali właśnie Autobahn, a potem także Trans Euro Express. I do dziś jest ona moją ulubioną płytą, bo to płyta pełna romantycznych melodii, które naprawdę pasują do mnie. Takich melodii nie mogę wyrzucić z mojego serca, one pojawiają się zawsze, kiedy tworzę muzykę razem z przyjaciółmi. Niektóre z ich nieokrzesanych pomysłów znajdują się później w utworach, oni sami mówią wtedy: „Aha, Wolfgang, to już jest prawie gotowe!”. Właściwie, dlaczego nie? To jest niezłe. Tak dzieje się teraz z moim głosem, który nigdy wcześniej nie był dodawany, a teraz pełni rolę narratora albo piosenkarza.

Magazine ukaże się w przyszłym roku, wspominałeś o lutym…

Najpierw w Anglii pod koniec lutego, i to tam od razu zaczniemy promocyjne tournée, w kilku miastach [tu Wolfgang wspomniał, że w formie będzie to koncert podobny do tego, jaki widzieliśmy na FAME]. W secie, jaki widziałeś wczoraj, były trzy utwory z nowej płyty, tylko w wersjach tanecznych. W Szwajcarii pracuje dla mnie klika osób, w tym jeden z najlepiej remiksujących utwory popowe, czyli takie, jakie robię na płytę. Do tego remiksuje wersje taneczne, grane na koncertach, co najlepiej sprzedaje się z tymi wszystkimi tendencyjnymi filmikami z supermarketu, wyświetlanymi podczas występów. On także „ciął” wideo pod te utwory. Utwór „Electric Shift” pochodzi z albumu, a na koncercie zagrałem jego wersję taneczną, na tle tych wszystkich robotów.

Znamy jeszcze utwór „Cinema”

„Cinema” nie pochodzi z tej płyty; to utwór, który znajdzie się prawdopodobnie na „Magazine 2”, drugim krążku. Ten utwór nagrałem w kooperacji z belgijskim artystą, który nazywa się Fabrice Lig.

Porozmawiajmy o pomyśle na „Magazine”

„Magazine”, jako tytuł, temat, to pomysł Marcusa, który jest autorem wszystkich grafik do mojej książki czy płyt. Kiedy zapytałem go, czego oczekuje od tego albumu, odpowiedział: nie wiem, niczego. Po prostu muzyki. To są bardzo różne formy, z innych scen, w różnych aranżacjach. Na tym albumie mogłoby się znaleźć z 10 zespołów. To jak w papierowym magazynie – każda strona to inna opowieść, inny dział (seks, moda, literatura, polityka), wielobarwna. I Marcus rzucił: nazwij to „Magazyn”. A ja na to: wow! Masz rację, tak to nazwiemy, „Magazyn”. Audio magazyn. Genialne – każdy utwór to osobna opowieść.

Prosta idea, ale już nie tak proste piosenki

O tak. Na przykład nagraliśmy bardzo trudną piosenkę o miliarderach. O prawdziwej polityce, o tym, jak niełatwo być miliarderem, takim Murdochem. [Wolfgang zaczyna grać rolę] „To ja, ja jestem miliarderem, aktorem w WolfGang”. Próbowałem być też panem Trumpem. „Mam to, i tamto, wszystko mam!”

Nie, nie próbuj być jak Trump

(śmiech) To wspaniały temat do odkrywania, i wykorzystania. Tak samo literatura, a jestem jej wielkim fanem. Uwielbiam na przykład Wolfganga Borcherta. Borchert zmarł przedwcześnie, mając 26 lat, a ja w tym wieku praktycznie zaczynałem przygodę z muzyką. Zmarł w roku, w którym ja się urodziłem (1947 – db). Uwielbiam jego teksty, książki, czasem czytam je publicznie w Dusseldorfie. Tak jest w tym roku, kiedy przypada setna rocznica jego urodzin i planowanych jest wiele imprez na całym świecie. Najsłynniejszym dziełem Borcherta jest wielokrotnie filmowany „The Man Outside”. Był rzadkim przykładem wspaniałego człowieka, który nie bał się powiedzieć „nie”, sprzeciwić wielu rzeczom. Wykorzystałem jego głos, podłożyłem też własny pod najbardziej istotny utwór na „Magazine 1”. To ostatni „Say No!”. Powiedz nie wojnie, samolotom, bombom, i wszystkiemu, co związane z militariami… Od 16. roku życia jestem pacyfistą, zupełnie jak on. Walczyłem z moim ojcem, kiedy nie chciałem iść do wojska, i to było moje pierwsze zwycięstwo. Wygrałem, kiedy mogłem pójść do służby cywilnej. Oto cały ja.

Będąc pacyfistą masz za to możliwość walczenia za pomocą muzyki

Zgadza się. I wpadła na to moja żona, wymyślając nazwę Musik Soldat. „To Ty jesteś Musik Soldat” – powiedziała o mnie. „Idziesz z muzyką przeciw wojnie”. Dlatego w ostatnim utworze setu wykorzystałem ujęcia ze starego antywojennego filmu “Hell’s Angels” (nie takiego o gangu motocyklowym), z nalotów na Anglię podczas I WŚ. Kiedy Niemcy próbowali ją podbić, zrzucali bomby na Trafalgar Square i przedmieścia. A to jest prawdziwa historia o jednym z żołnierzy, który sabotował rozkazy swojego kapitana i zrzucał te bomby na lasy i jeziora, mocując samolot na linie. Ułatwiały mu to chmury, które zasłaniały widok, dzięki czemu mógł zadzwonić do kapitana i powiedzieć to, co ten chciał usłyszeć: „Kapitanie, jesteśmy nad Trafalgar Square, można już zrzucać bomby”. Nie było radarów, żeby to namierzyć, trzeba było wierzyć na słowo. Nic nie było widać zza chmur.

Nie ma budynków, nie ma ludzi, nie ma ofiar…

Właśnie tak. [tu Wolfgang dopowiada fabułę, włączając w całość wątki z życia reżysera, Howarda Hughesa] I ostatnie sceny grane podczas mojego setu pochodzą z tego filmu. Co zupełnie szalone, ostatnie zdania, jakie padają w filmie, zostały stworzone do filmu niemego. Kiedy film był na ukończeniu, weszło kino dźwiękowe, i te sentencje dogrywali już nowi aktorzy. Nikt nie chciał już oglądać kina niemego i trzeba było wszystkie dźwięki zarejestrować na nowo. A reżysera było stać, by to zrobić. Wiele lat temu obejrzałem niektóre z tych scen w telewizji i trzy ostatnie utwory idealnie się do nich wpasowały, ponieważ końcówki są dramatyczne, nawet przy całym swoim romantyzmie. Kiedy nagrywałem odgłosy walki (Wolfgang zaczyna naśladować karabin: taka-taka-taka-taka), chciałem by przelatywały przez uszy od lewa do prawa, panoramicznie. To jest ten drugi etap tworzenia piosenek, po której przychodzi ostatni, kiedy wszystko się załamuje. Dlatego wziąłem mój hełm i ruszyłem, i to nie był już pomysł mojej żony. Zwariowane jest, jak jedno wynika z drugiego.

O procesach tworzenia, graniu, a przede wszystkim – historia pewnego hełmu – w części drugiej.

LOADING