muzobar: Wolisz być określana jako poetka, artystka, songwriterka?
Rykarda Parasol: Nie mam wpływu na etykiety, jakimi mnie ludzie oznaczają. Irytuje mnie, kiedy w artykułach porównuje się mnie do określonych artystów lub zakłada jakiś styl, w którym próbuję tworzyć, ponieważ zwykle jest to błędne. Jedyne, co mogę zrobić, to najwyżej z tobą o tym porozmawiać. Nie sądzę, by ktokolwiek określał mnie gitarzystką, sama zazwyczaj nazywam siebie artystką wielowymiarową. Tworzę np. grafiki, wizualizacje i inne podobne rzeczy, jak papierowa książka z ilustrowanymi tekstami („An object of pleasure”, oraz „Tuesday Morning”, czyli tomik z tekstami z dołączoną do niego papierową lalką – db), które uważam za dobre, ale to coś innego niż poezja. Staram się tworzyć wyobrażenia skupione na rzeczach. Nie wiem, jak Ci na to odpowiedzieć, ale „artysta wielowymiarowy”… tak, mogę z tym żyć. Kiedy aplikowałam o wizę do Francji, a miałam tam pobytową wizę artystyczną, jedna kobieta zaproponowała, żeby wpisać właśnie „wielowymiarowa”.
Podoba mi się, brzmi wszechstronnie. Pewnie słyszałaś to ostatnio wiele razy, ale od ostatniej płyty, do nowej „Tuesday Morning”, minęło 8 długich lat. Dlaczego zajęło Ci to tak dużo czasu?
Cóż, miałam w życiu pewne priorytety, które wpłynęły na decyzję o odejściu od muzyki. Z jednej strony nie było takiej perspektywy, a jednocześnie wszystko w tym czasie odbiegało od celów. I to było frustrujące. Przyszedł taki moment, kiedy myślałam, że moją nagrodą za muzykę jest poznawanie nowych ludzi, współpraca z nimi, podróżowanie do różnych miejsc. To było naprawdę pozytywne, ale też pojawiła się logistyczna strona, która w tym wszystkim nie działała. Nie czułam się na siłach, żeby zabrać głos i powiedzieć mojemu managementowi, czego potrzebuję. Niektóre rzeczy naprawdę mnie niepokoiły i na koniec dnia myślałam: „cóż, chcę poznawać ludzi i podróżować, ale mogę to robić samodzielnie. Nie muszę rujnować swoich oszczędności, próbując po prostu grać muzykę”. Pozytywną stroną było, że chciałam też słuchać muzyki, bo kiedy tworzysz własną i w ogóle robisz wiele rzeczy na raz, nie masz na to czasu. W tamtym momencie naprawdę chciałam poczuć się widownią, obserwować i móc pracować nad innymi formami sztuki. To była dla mnie szansa na łatwiejsze przejście przez wszystkie osobiste sprawy, do których powoli wracałam. Doszły do tego problemy zdrowotne, miałam perforowaną błonę bębenkową. Po wypadku przez prawie rok nie mogłam niczego słuchać, chyba, że na słuchawkach. I choć gojenie trwało tylko dwa miesiące, moje uszy pozostawały bardzo wrażliwe.
Przez pewien czas mieszkałaś w Europie…
Tak, mieszkałam w Paryżu, gdzie pracowałam na pół etatu i tak naprawdę nie zajmowałam się muzyką. Chciałam jednak pracować z innymi muzykami, wspierać ich w pracy, być czegoś częścią. Pisałam więc dla nich melodie, teksty, tłumaczyłam francuskie słowa na angielski, dodając im nieco poetyki. Nie musiałam biegle mówić po francusku, żeby to robić. Tworzyłam w różnych stylach, głównie R&B, trochę w hip hopie, pisałam też teksty rapowe, co jest naprawdę zabawne, bo nikt by mnie chyba o to nie podejrzewał.
Wtedy znaczyło to dla mnie bardzo wiele, by dać z siebie wszystko, być przy kimś i pracować najlepiej, jak to możliwe. Móc udowodnić sobie, że mogę tego dokonać, tym bardziej, że dobrze radzę sobie ze słowami, potrafię ubrać w słowa wiele rzeczy. Zaprzyjaźniłam się wtedy z Markiem Ottavim, który robił właśnie projekt muzyczny, i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Powiedziałam: „W porządku, wezmę w nim udział, ale tylko jeśli chodzi o melodie czy teksty, bo znajdę inną dziewczynę, która zaśpiewa te piosenki”. A on na to coś w stylu: „Nie, tak nie będzie!” Jego koleżeństwo i wsparcie były naprawdę, naprawdę pomocne.
Trzy z piosenek, jakie wtedy napisaliśmy, trafiły na nowy album (w kilku Marc gra na gitarze), jedną z nich napisaliśmy z kolei innym przyjacielem, Jimmym Folanem. Funkcjonowanie w takim pseudozespole było naprawdę motywujące, bo ze względu na uraz ucha od dawna nie słuchałam, i nie słyszałam, więc było to odświeżające. Wiesz, dorastając w Stanach Zjednoczonych odkrywałam zawsze nową muzykę, ale niektóre rzeczy do nas nie docierały. Z Markiem, który pochodzi z Korsyki (mieszkał też w Londynie, czy przez dłuższy czas w Paryżu) zaczęliśmy więc nawijać o muzyce, rzucać pomysłami, z których może zrodzić się płyta, ale może też nic nie być. Projekt ten powstawał w zasadzie na boku, bo Mark szykował się do solowego albumu, a ja tylko dodałam do tego trochę chórków i własnych pomysłów. Wtedy, tak naprawdę, było to robione dla zabawy, ale dla mnie – by być też z moimi przyjaciółmi. Teraz? Płyta „Tuesday Morning” wyszła w świat i ludzie mogą jej słuchać.
Słuchając „Tuesday Morning” wydaje mi się ona bardziej poetycka od poprzednich, szczególnie w pierwszej części.
Cóż, nie wiedziałam, jak się ta płyta poukłada. Kiedy powstawały piosenki, a nagraliśmy ich około 16, co wystarczy na EP-kę lub jej kontynuację, nie wiedzieliśmy, które dokładnie znajdą się na albumie. Skończyło się więc na tej kolejności.
W piosence otwierającej album śpiewasz: I don’t know how I do it, I just know I do it good. Czujesz się artystycznie spełniona? Osiągnęłaś na tej płycie efekt idealny?
Dobrze się bawiłam, choć miewałam wcześniej różne stany. Zaraz po ostatnim albumie nie czułam się najlepiej, choć teraz jestem od tego stanu jak najdalej. Patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę z tego, co naprawdę było złe, choć miałam po drodze kilka przełomów. Czytałam kiedyś o pisaniu scenariuszy, o łuku postaci, postaci, która jest pełna fałszywej pewności siebie, i pokochałam taką osobowość, bo ona zawsze w filmach jest zabawna. Pomyślałam wtedy, dlaczego ja nie mogę być taką postacią? Spróbuję być taka przez tydzień i zobaczę, jak mi pójdzie. Potem napisałam tę piosenkę i spodobało mi się, poczułam się dobrze, bo lubię być pewna, ze względu na różne przeszłe sprawy w moim życiu. Musiałam się upewnić, że chronię swoją pewność, że nikt mi jej nigdy nie zabierze, bo jest zbyt cenna. Taki był cel tej piosenki: „Podniesie cię na duchu, dziewczyno”.
Na okładce płyty po raz pierwszy pojawia się Twoja twarz. Sam album jest „jaśniejszy” od poprzednich. Wychodzisz nim w stronę światła?
Dwa pierwsze albumy szły bardzo powoli w stronę ciemności. Po ostatniej piosence drugiego z nich czułam, że była ona czymś, czego nie można uznać za sposób na życie. Że to nie jest dla mnie odpowiedni gatunek, to jestem ja. Kiedy dotarłam do trzeciego albumu, powiedziałam, że musimy pójść w innym kierunku niż idę ja, bo muzyka tylko odzwierciedla to, co się w moim życiu dzieje. To nie ona kieruje moim życiem, ona jest, bo mam pomysł na przyszłą muzykę, tylko myślę i czuję różne rzeczy, a te przechodzą później na piosenki, które piszę. Weszłam na tę ścieżkę i każdy album prezentował inny etap rozwoju, ale pod koniec ostatniego albumu wiedziałem, że wszystko zostało w jakimś sensie zniszczone. Wiedziałam, że będę musiała porzucić muzykę i że odejdę z hukiem. Tak mi się wydawało, choć nikt inny tego chyba nie zauważył. Byłam pewna, że kiedy wrócę do muzyki, bez względu na to, jak potoczy się moja własna historia, będzie ona musiała przyjąć inny kierunek. Nie chcę iść przez życie drogą, która niczego nie zmienia, robiąc w kółko to samo. Ja tak nie działam. Wiem, że niektórzy artyści przez lata tworzą w tym samym gatunku i nagrywają, jedna za drugą, takie same płyty. Dla mnie liczy się jednak kreatywność, a do tego trzeba odwagi. To nie jest może w porządku wobec publiczności, ale tu chodzi o moje przetrwanie, moje życie. Zostaję tak długo, jak długo będę tworzyć muzykę, jaką chcę, z ludźmi, z którymi chcę. I tak chciałabym wydostać się z tej ciemności. Wcześniej mi o to nie chodziło, chociaż badałam, dlaczego tej ciemności było tak wiele. [Tą okładką] musiałam wyrazić to najlepiej, jak potrafię. Wcześniej nie rozumiałam w pełni, co się ze mną działo, bo, szczerze mówiąc, pewne wydarzenia z mojego życia wpędziły mnie w różne nałogi. To wtedy powiedziałam, że muszę pójść w stronę światła, spróbować różnych rzeczy i nie przestawać, dopóki nie dowiem się, co w moim życiu działa, a co nie. Dlatego teraz moja twarz jest na okładce. W odniesieniu do poprzednich płyt, a szczególnie czasu, gdy zaczynałam w muzyce, to naprawdę czułam wtedy, że jeśli jestem kobietą, która umieszcza twarz na okładce, to jaką mam wiarygodność? U podstaw tego leżał jeszcze przekonanie, że nie będzie mi to dobrze służyło. To już jednak przeszłość. Moja twarz jest kolorowa, a nie czarno-biała, więc jest w niej wiele symboliki.
Na płycie jest kilka piosenek, które moim zdaniem typowymi piosenkami nie są, a bliżej im do poetyki. W drugiej części znajduję jednak więcej tekstów, z którymi mogę się identyfikować.
Wiesz, kiedy byłam w Paryżu, miałam pomysł na książkę, ilustrowaną, do której robiłam badania, bo miałam do czynienia z błędami logicznymi, czymś w rodzaju manipulacji psychologicznych. Niektóre z tych pomysłów weszły do tekstów, na płytę. Tak jest na przykład z okładką, na której jestem pożerana przez roślinę. Roślinę, która jest drapieżcą. Niektóre z tych piosenek mają związek z tamtymi pomysłami. To ciekawe, że mówisz o tej płycie “poetycka”, bo czułam wtedy, że nie pracowałam nad tekstami w taki sposób, jak dawniej. Chciałam się rozluźnić i zobaczyć, co z tego, po prostu, wyniknie. Obserwując artystów takich jak Picasso, widzisz, gdzie zaczynał na początku swojej kariery i jak drastycznie zmieniały się jego wizje, choć nadal pewne rzeczy były w nich obecne. Widzisz to w jego pociągnięciach pędzlem. I ja też nadal tam jestem. Nie mam problemów ze swoją wcześniejszą twórczością, ale jestem szczęśliwa teraz, bo wydałam nowy album. Używając w tych piosenkach pomysłu drapieżnika, mówię: widzę to, znam, i ja tu rządzę. Niektóre z tych rzeczy są precyzyjnie o relacjach, które nas w jakimś sensie identyfikują.
O te relacje chcę zapytać, bo w pierwszej części albumu często śpiewasz o przyjacielu. Nie wiem, czy taka była koncepcja, kim on jest, ale zastanawiam się, czy każdy nim może być?
Masz na myśli toksycznego przyjaciela? (śmiech) Sporo ukrywam na tej płycie, to znaczy – nie przypisuję żadnych cech tylko jednej osobie. Jest wystarczająco dużo „performerów” w świecie toksycznych przyjaźni, począwszy od relacji rodzinnych po romantyczne, czy odnoszące się tylko do nich. Nie skupiałabym się na pojedynczym przyjacielu, nie, tego nie sugeruję.
Pytam, bo odnajduje tu więcej przyjaźni, niż miłości. Inaczej, niż dotąd.
Chyba nie. Nie chcę wdawać się w szczegóły na temat tego, kto był inspiracją, ponieważ widzę w tym jakiś rozpoznawalny schemat zachowań. Według mnie, będziesz kontynuować skomplikowany związek wtedy, jeśli rozpoznasz takie zachowania, bez względu na to, czy ich źródło będzie tkwiło w rodzinie i powtórzy się w romantycznej relacji z partnerem, albo będzie powodowało różne „jazdy” z przyjacielem. I nie wiesz dlaczego, bo z niektórymi osobami jest trudniej, ale innych pomaga uleczyć.
cdn.
Zdjęcia @ Panos Achouriotis
Po muzykę Rykardy można sięgnąć (i kupić) na bandcamp artystki