Z żywą muzyką Kathii miałem sposobność zapoznać się wcześniej, jednak wtedy był to koncert kameralny, typowo songwriterski, bez muzyków towarzyszących. Tym razem, zapętlająca dotąd instrumenty Kathia oddała część partii instrumentalnych w ręce dwóch muzyków, dzięki czemu set zrobił się bardziej sensualny, miejscami soulowy. Dało się odczuć zwiększoną dawkę elektroniczno-gitarowego brzmienia, podbudowującą, gdzie trzeba, delikatny wokal. Naturalnie, pozytywnie komunikatywna, Kathia zaserwowała w Hevre to, co zwykła mieć w żelaznym repertuarze. Była to między innymi wzruszająca, muzyczno-liryczna reinterpretacja wiersza W malinowym chruśniaku Leśmiana, czy znane z EP-ki „Town” Same Shit, Different Boy. Niemal cały ten krótki koncert artystka złożyła jednak z nowego materiału, zapowiadającego jej polskojęzyczną płytę. Zapowiadającego (się) bardzo zachęcająco.
Jednoosobowy projekt Panilas to najbardziej zaangażowany i bezpośredni w przekazie koncert tego wieczoru. Artystka, która walczy i słowem, i muzyką, utkała showcase’owy występ z generowanych elektronicznie dźwięków, do których nierzadko włączała klarnet. Panilas nie szczędzi komentarzy do naszej codzienności zarówno w piosenkach, jak i pomiędzy nimi, w tym pierwszym przypadku zapętlając słowa w tworzoną na bieżąco muzykę. Benzyna, Kołysanka, pandemiczny Bezruch, czy też znany z singla Chcę całego – między innymi te fragmenty debiutanckiego albumu „Gynoelectro” wybrała do swojego półgodzinnego setu. Miejscami hipnotycznego, z akcentami rozłożonymi równo między rytualne dźwięki i brzmienia skrojone na potrzeby z tanecznego klubu.
Kwartet Shama zaprezentował się z najlepszej możliwie strony: pokazał jak grać, by bawić, i jak bawić grając. A robią to lekko i nienowocześnie, ale oba te przymioty dodają im tylko autentyczności. Elektronikę podlewają soulowo-funkowym sosem, mają jednak własny patent na skuteczne zarażenie słuchacza rytmiczną energią. Niemała w tym zasługa Basi, która na pierwszej linii wokalno-basowej działała niczym soczewka, skupiając, a jednocześnie rozdzielając między muzyków uwagę. Wystarczył zagrany na początek, singlowy Spacer, by zespół dosłownie nastroił i nakręcił publiczność. Potem już łatwiej: Jej chichot, Sandau, czy tonujące ten rozkołysany występ zaproszenie do walczyka (Mimochodem). Nie ma ryzyka w stwierdzeniu, że Shama to doskonale zgrany i zgodny kolektyw, który udowadnia to na żywo, umiejętnie bilansując wrażenia. Bez przegadania, bez naciągania konwencji, bez pompowania emocji. Na miejscu i we właściwych proporcjach.
Z ostatnim wykonawcą na scenie Hevre mam mały problem. Z jednej strony, niewątpliwie, Kowalczyk x Serca wciągnęli publiczność w swoją konwencję stylistyczną i jeszcze podkręcili klubową atmosferę. Z drugiej jednak strony do trapu i stylizowanego hip-hopu jest mi ciągle za daleko. Może, gdyby obaj producenci lepiej wykorzystali niesłyszalne gitary, całość zabrzmiałaby świeżo i bardziej przekonująco? Tak czy inaczej, Kowalczyk x Serca zaprezentowali najbardziej nowoczesny i modny stylistycznie koncert podczas tegorocznego TBM. Z niewielkiej sceny klubu Hevre od składu popłynął między innymi dynamiczny Carlos Tampiente, NonStop czy wolniejszy, zamykający ich płytę „Ile można gadać o tym samym?” MAC. Wyraźnie, w trójkę stawiają na żywiołową, klubową imprezę, której osnową są rapowane historie – o życiu i składających się na nie niełatwych relacjach międzyludzkich. Jak było widać w Hevre – wszystko trafione.