Muzycznie Spięty osadził aranżacje w latach 90. (Trybuna Małpoludu), łącząc bity trip-hopowe (Bitwa o CO2) z utanecznionym hip-hopowym beatem, bawiąc się samplerem i klawiszami (Wanted). Umiejętnie utrzymuje przy tym stałą temperaturę albumu, co nadal w muzyce nieczęste. Jest elektro-walczyk Homo Sapiens Erection, w którym pada systemowa deklaracja: „Jestem samozwalczającym się burdelem”, albo echa dyskoteki, której pełne są Lejce, które leczą. „Mówię wam, mam ideę – gdzieś tam”, bo „nie ma ideologii ponad człowieka większej”. I skoro „Nie ma Boga – to go zrób”, podobnie jak wroga. A tych nie brakuje, dlatego Spięty ma pełne ręce roboty przy krytyce nieczystego patriotyzmu i skażonej wiary („W sercu mam zadupie wyzbyte Boga”). Lekkim słowem zadaje więc pytania doczesne („A co jeśli starość, to supermoc?”, skoro „młodość to szmata, szkoda dla tej czcionek”), lekkim gestem burząc pomniki papierowego bohaterstwa i męskości, jak w Nie marudź #MeToo, choć to akurat ten słabszy fragment albumu. Może w tym jest podstęp, by nie nadawać takiemu problemowi przebojowości? Płytę kończy niejednoznaczny Kopciuszko, w którym okazuje się nawet, kto zabił Laurę Palmer. „I dobrze. I Pa! To cały ja. Daleki od chapeau bas.”
Black Mental nie zawodzi. Spięty wie co, kiedy ma powiedzieć, i w którą strunę uderzyć, by wszystko do-słownie zagrało. Jest jak jednoosobowa orkiestra, która niby to zabawi słowem, ale – być może dla wielu niepostrzeżenie – wytknie nie tylko siedem grzechów głównych. Bo tych jest znacznie więcej, niż mówi się nam na Wiedzy o społeczeństwie. [8,5/10]