Festiwal otworzyli Rumore, ale nie o 17:15, jak planowano. Start został opóźniony o prawie dwie godziny z powodu długiego strojenia i korekcji brzmienia przez jeden z zespołów. Z tego powodu ludzie, którzy przychodzili zobaczyć konkretnych artystów, nie łapali, dlaczego ci wciąż nie występują.
Rumore rozpoczęli koncert dość żywiołowo, nie tylko rozgrzewając publiczność znanymi już utworami (Paradygmat), ale wykonując też najnowsze, jak Brudne Sumienia. Muzycy „otworzyli” również tradycyjną już festiwalową ściankę, na tle której energicznie i zabawnie udzielali wywiadów. Po nich na scenę weszła Agata Nasiadka z zespołem, która także, oprócz znanych już nagrań (Wir) podzieliła się jeszcze dwoma nowymi singlami. Jeden z nich, Nie mogę spać, zostawiła na koniec, i muszę przyznać, że zabrzmiał bardzo dobrze i melodyjnie. Agata weszła też w żywą interakcję z publicznością,a w momencie, w którym dźwięk się załamał, nie zgubiła się, a nawet z tego zażartowała, gdy w pewnym momencie. Po zespole Nasadki na żaczkowej scenie pojawili się dobrze znani Rockhouse’owej publiczności Zakaz Palenia. Nic dziwnego, że z miejsca stali się jednymi z tych, którzy zmusili ludzi do oderwania się. Po ich utworze Korupcja, jak powiedział Damian Skóra: „od razu rośnie ochota na jebanie systemu”, co mogę potwierdzić. Dzięki Zakazowi Palenia można upewnić się, czym jest współczesna anarchia.
Po krótkiej przerwie na scenę wyszli Rat Kru. Nie mogę nie zauważyć, jak trudno było uchwycić w kadrze Rat One w masce – nikt tak szybko nie biegał, jak on. Podobnie gnała ich muzyka. Rat Kru umiejętnie rozruszali tłum, tak, że ludzie tańczyli jakby od serca. Poruszył mnie szczególnie utwór Świnia, z ciekawym przesłaniem. Do tego Winogradzki Lew, który wyglądał, jakby rozwiązał gangsterską sprawę, a teraz po prostu odpoczywa. Po nich wystąpił przed nami zespół Dziwna Wiosna, który odegrał większość z debiutu z 2021 roku, ale też nowy Płonę Płonę. A zagrał tak, że przy ich utworach miałam ochotę myślami się oderwać. Było jednocześnie i fajnie, i poważnie.
W końcu pojawili się niesamowici muzycy grupy Żywiołak, w wytwornych strojach, jakby żywcem wyjęci ze świata folkloru i baśni. Byłam bardzo zaskoczona, i jednocześnie pod wrażeniem, że podczas występu użyli każdego przyniesionego instrumentu. Wydawało się, że to nie zespół, a jeden organizm, który pracuje w rytm piosenek. Ich utwory dają szaloną energię i dziwne uczucie, że sam masz już z tysiąc lat. Na przykład hipnotyzujące Bóstwa sprawiały wrażenie, że jeśli wyjdę na zewnątrz, czekają na mnie ognisko i wiły. Słuchanie ich na żywo było wspaniałym przeżyciem.
Podsumowując wieczór: kolejny festiwal od Rockhouse w bardzo pozytywnej i przyjaznej atmosferze. Co ważne, artyści byli dokładnie tam, gdzie była publiczność, a dodatkowo – każdy mógł z nimi porozmawiać lub zrobić sobie zdjęcie. Trochę zmęczyło nas (i nie tylko nas) dwugodzinne opóźnienie, z powodu którego koncerty kończyły się już grubo po północy. Mimo to, wszyscy zaangażowani w ten festiwal, i oczywiście sami wykonawcy, umiejętnie wprowadzili wrażenie i atmosferę prawdziwej imprezy! A organizatorzy zapewnili, oprócz merchandisingu, także konkurs, którego główną nagrodą była ubrana w rockową odzież Gęś, symbol całego wydarzenia.
Widzimy się na kolejnej edycji.