„Rodzi się raper, za to rap umiera”. W nowym singlu Dominik Kearney rozprawia o tym, czym w jego oczach stał się współczesny, oparty na zgniłym gruncie i aferach rap. Twórczość, gdzie króluje autotune i patenty, które sprowadzają muzyków do wspólnego poziomu. Być może miałem Twoją matkę to mocne i szczere podsumowanie (nie tylko, w gruncie rzeczy) polskiej sceny rapowej. Gdzie skręcił rap? Oldschool umiera. Z takimi, prosto i celnie w oczy rzuconymi frazami zostaje się po lekturze tego osobliwego manifestu Dominika Kearneya.
Być może miałem Twoją matkę to portret rapu, który powinien posłużyć za introdukcję do szerszego namysłu o współczesnych gwiazdach gatunku i subgatunków („rap ginie z każdym rokiem”). Nagranie, w którym Kearney, przy świetnym wsparciu DJ HWR, udowadnia, że oldschoool z przekazem i rytmiką ma się ciągle wyżyny wyżej, niż „urynkowiona”, znacząca część (większość?) gwardii młodych-gniewnych (sic!). Polecam, ku głębokiej refleksji.
Udostępniony 3 stycznia album „Urojone krajobrazy” to pierwsza w tym roku propozycja wytwórni Ubocze Rec., autorstwa Grove Anemone, a dokładniej kryjącego się za nim Jakuba Sobieralskiego. W opisie do płyty czytamy, że czeka nas „lekko psychodeliczna i niepokojąca wycieczka po Mieście pełnym dronów i syntetycznych brzmień. Hałas, przytłaczająca obecność i zmęczenie, które nie ma początku ani końca. Czas odkształcony przez szybko zapadające ciemności. Nostalgia, czułość w oparach samochodowych spalin podświetlanych przez uliczne lampy. Nieodkryte przestrzenie, piwnice pełne kotów.”
„In the caves all cats are grey” – śpiewał kiedyś Robert Smith. W przypadku Grove Anemone koty to tylko cienie, które przemykają między dźwiękami krajobrazów, które zmieniają się podczas ich samotnych wycieczek. A robią to po zaskakująco szerokiej przestrzeni.
Za muzykę i ogólny koncept odpowiada oczywiście Jakub, któremu tylko przy okładce pomagał Jakub Knoll. Do nagrania wykorzystane zostały: Behringer Cat, Behringer Crave, Behringer JT 4000 Micro, Korg Volca sample 2, Akai mpk mini mk3, oraz urządzenie odkurzające typu Kasia/Jasia. Enjoy!
Wrocławski Daffodil Pill sami siebie określają mianem neo-psychodelicznego, hipisowskiego zespołu z progresywnym zacięciem. Grają od końca 2020 roku, od tego czasu wystąpili m.in. na Red Smoke Festival czy wrocławskim WrOFF Showcase. „Gazeta Wyborcza” wyróżniła ich w 2022 roku nagrodą WARTO. Ich debiutancki album „Daffodil Pill” ukazał się całkiem niedawno, 22 listopada, nakładem Interstellar Smoke Records. A czego można się na nim spodziewać?
Na pewno nie Beach Boys, choć gitarowego surfowania jest faktycznie sporo. Do tego ukłony w stronę hippisowskich brzmień, zaproszenie na psychodeliczną prywatkę (Alien Beach) i dorzucanie jazzowych grzybków do pożywnej zupy (zamykający, znakomity Gilgamei).
Daffodil Pill tworzą: Filip Dudek (na wokalu, klawiszach, ale też okazjonalnie wykorzystujący inne urządzenia, jak sitar), Dawid Stawiarz (gitara elektryczna), Mateusz Wróblewski (bas) i Adam Chmura (perkusja, ale też drumla). Za produkcją, masteringiem i miksem ich albumu stoi Marcin Bors.
Koniec Listopada. Weseli chłopcy grający smutne piosenki, których znakiem rozpoznawczym jest „tendencja do auto-deprecjacji i poszukiwanie sensu własnej egzystencji w tekstach”. Są razem od 2018 roku, w którym to wydali debiut „Maszyna do strzelania śliwkami”. Potem przyszły jeszcze płyty „Moloch” (2019) oraz „Neocoaching”(2021). Na widnokręgu pojawia się właśnie kolejna płyta, którą zapowiada singiel Zoey i Zelda. Piosenka grana będzie od 8 stycznia.
Utwór Zoey i Zelda inspirowany jest jednym z odcinków serialu BoJack Horseman, a opowiada o skrajnych często osobowościach, jakie drzemią w człowieku. Ze wszystkimi trzeba żyć, wszystkie też dopasowywać do odpowiednich życiowych sytuacji.
Muzycznie, w nowym singlu Koniec Listopada stawiają na bardziej rytmiczny rock, wzbogacony efektami, rapowanymi wstawkami i lekko funkującym groovem. Słychać w nim głęboki ukłon w stronę rozwiązań rodem z lat 90. Czyli dobrych. Ciekawy kierunek, czekamy na dalej.