Artystycznie jest inaczej, po swojemu, czyli dokładnie tak, jak Sebastian (Waluś) zwykł podkreślać. Czy tym razem nie wyszedł nieco za daleko? Bo to, że bóle egzystencjalne przegrywają tu ze wszystkim, czym karmi nas popkultura i polityka (osobno) – to jedno. Że Waluś nie byłby sobą, gdyby nie postawił siebie gdzieś pomiędzy, choć już nie pośrodku – to drugie. A co po trzecie? Po trzecie jest płyta. Prosta, choć złożona, z gatunku tych, z którymi można się z czasem (nawet próbować) polubić.
Już pierwszy utwór, Trzymam z całej siły twoją stronę, zapowiada więcej zabawy gitarami i tanecznym brudem. Pewniak koncertowy, zgrabnie w sumie poprowadzony, w którym sam autor przekonuje, że fale dźwiękowe mają być lekiem. Jeśli tak, to nowa płyta działa zgodnie z zasadą zdrowienia: lek nie ma smakować, ma leczyć, choć miejscami wydaje się, że wystawiona recepta jest zbyt znajoma.
Większy problem mam z konfederacją, która razi bezpośredniością i wytartymi hasłami. Album skrzy się wprawdzie od puent i autokomentarzy, jednak nierównych, bo choć często właśnie dosadnych, to podanych z perspektywy felietonisty, a nie sprawozdawcy (ze swojego życia). Na kilka numerów Waluś ściągnął do pomocy gości (Arek Jakubik, Fisz, Cool P), którzy przyszli, zaśpiewali, a nawet napisali słowa. I słowem wnieśli swoje. Konfederacja (z Jakubikiem) to pierwszy przykład tego, że wkład finalnie nie podwyższył wrażeń. Utwór pisany doświadczeniem innych, doświadczeniem codzienności jaka nas otacza i jaką jesteśmy bombardowani.
Płyta ma przynajmniej tyle twarzy, ile pomieści okładka. Singlowy broń/goń odwołuje się do historii polskiego punk rocka, ale mam czasem wątpliwości, czy stanowi dla niego hołd, czy jest jednak pastiszem. Singlowa VValka o każdy kolejny dzień ma w sobie najwięcej Walusia, nawet z manierą Piotra Roguckiego. Jest dystans do swojego grania „pod prąd”, do tego zabawa efektami, która przełamuje popowy charakter (ten utrzymuje DEREALIZACJA). „Proszę wybaczyć literalny opis sytuacji” – śpiewa Waluś w Instrumentach finansowych, które są najbardziej przekombinowaną kompozycją płyty. A może tak wygląda wykres aktualnego indeksu giełdowego?
Yolo_yola to zdecydowanie najjaśniejszy punkt albumu. Jest tu trochę Lecha Janerki, jest śpiewnego Walusia, i ten gwizd, który szarmancko podkreśla skrojoną na miarę lirykę. Wysoko! Powrót oznacza piekło, z Fiszem za pomocnika, też trzyma poziom, nawet jeśli aranżacyjnie bliski jest współczesnym altpopowym zespołom. Może o to w nim chodziło? „To tylko to i aż tyle”, nie ma co. Płytę zamykają tytułowe Tematy i wariacje (nagrane z Cool P), będące na granicy wszystkiego, co w muzyce nie tylko ostatnich lat się zadziało. Jest więc z prądem i pod prąd, ale z tych ponad dziewięciu minut dźwięków można było wykroić mniej. No, chyba że chodziło o podsumowanie struktury i charakteru wariacji, jakimi nas tu uraczono. Wtedy nie ma tematu.
Może cały album nie jest tak wyraziście błyskotliwy, jak potrafiły być poprzednie. Zgodnie z zapowiedzią dostaliśmy jednak wariacje i tematy, z którymi trzeba się jakoś oswajać. i przyjąć, że WaluśKraksaKryzys chce nam po prostu o czymś przypomnieć, i że ma czasem do opowiedzenia prostsze historie.