Krakowski koncert wrocławskiego kwartetu pokazał, że Francis Tuan z ogromną lekkością łączą radość z grania, z pogodnym i otwartym podejściem do publiki. I kiedy łączą te obie lekkości z serwowaną muzycznie, nie zawsze oczywistą, mieszanką stylistyczną, koncert spina się na każdym poziomie. Francis Tuan są scenicznymi zwierzakami, choć odnajdują się w tej roli mimochodem. Bez względu na to, czy ich orężem są głośne instrumenty perkusyjne Pawła Drygasa, gitary Fryderyka Nguyễna, bas Ajdy Wyglądacz, czy klawisze i okazjonalnie flet Gabrieli Cybuch. Wszyscy muzycy zespołu mają w DNA zapisane wielkimi literami: wiemy, jak i po co gramy, a ich świadomość naturalnie wpływa na publiczność, która chętnie podejmuje się roli współuczestnika. To klaszcząc, to podśpiewując.
Już z samych tytułów z nowego albumu „Samiec Omega” można by złożyć prostą, acz skłaniającą do refleksji historyjkę. Bo Większa połowa, Będę kiedyś młody, i Jeśli zarobię trochę mniej, to rozrysowany na słowa i nuty obraz współcześnie pogubionego w gąszczu relacji międzyludzkich człowieka. Samca Omega, którego duch unosił się i do momentu, w którym zespół zagrał ten utwór, jak też w każdym innym, wybranym do setlisty. A ta składała się i z fantastycznego Parku Jurajskiego czy Pana Zupki (to z nowego albumu), Borders, First Mover i Come to the Water (z „Let’s Pretend”), czy przebojowego Thank You God for Most This Amazing. Nie zabrakło oczywiście sunącego jak walec Samca Omega, wyproszonego dodatkowo na bis, czy energicznego, wprost tanecznego OK Doomer. Z promowanej płyty zabrakło tylko Zanim nam się znudzi, którym chętnie zastąpiłbym Wszyscy tacy mądrzy.
Nie wiedziałem, czego oczekiwać po koncertowym wcieleniu Francisa Tuana. Ich druga płyta, „Samiec Omega”, w domowej przestrzeni okazała się i bardzo dobra, i składna (o czym pisaliśmy), nawet, jeśli czasem muzycznie za miękka, szczególnie w odniesieniu do tekstu. Jeśli przyjmiemy, że to tylko przedsionek do absolutnie dynamicznych i głośnych wersji koncertowych, to z radością kupuję oba wcielenia i łączę je po swojemu. I mieszam, jak najlepszą zupkę, którą od lat na polskiej scenie mnie ktoś poczęstował. Choć na naszej scenie muzycznej Francis Tuan nie grają od wczoraj, wciąż są odświeżeniem, na jakie wreszcie zasłużyliśmy. A stojąc na scenie, i prezentując własną twórczość na żywo, dodatkowo podkreślają, że nie będą zjawiskiem sezonowym. Koncertów Francisa Tuana nie warto pomijać, a najlepiej spotykać ich właśnie w takich mniejszych przestrzeniach, choć jestem przekonany, że festiwalowe sceny sprawdzają się tak samo dobrze.