PLACEBO. Warszawa, Torwar, 16 września 2003

Zacznę od tego, że jedynym ogłoszeniem organizatora nt. rozpoczęcia koncertu było lakoniczne: „wejście na Torwar od godz. 18”. Znacznie później okazało się, że krył się pod tym… support. Docierając na godz. 19. liczyłem, że rozgrzewający Tosteer przynajmniej będą już na scenie. Rozpoczęli po 20., a skończyli pół godziny później – dla dobra siebie samych. Cóż, taka rola przedskoczków.

Trzy minuty po 21. usłyszeliśmy pierwsze dźwięki instrumentalnego Bulletproof Cupid. Obsługujący światła stroboskopowe pierwszy raz tego wieczoru użyli sobie na rozpostartej w głębi sceny foliowej ścianie. Kolorostyka tła zmieniała się odtąd wraz z następującymi po sobie utworami. Po muzycznej introdukcji na scenie pojawił się Brian Molko. Allergic i od razu jeden z największych przebojów – Every You Every Me. Po nim doskonały set ze „Sleeping With Ghosts”: od walca Protect Me From What I Want, poprzez agresywne Plasticine, wspaniałe (i niezwykle entuzjastycznie przyjęte) The Bitter End, aż do wyciszonego Sleeping With Ghosts. Takie zwolnienie przydało się zmęczonemu od dusznego klimatu Torwaru ciału. Uspokoić kłującą kolkę, zapanować nad cieknącym potem. Potem…

Nawet początkowe niedogranie dźwięków, wyeliminowane przez technicznych w okolicy czwartego-piątego utworu, nie zmniejszyło siły rażenia Placebo. A byli w formie. Dodatkowo sam Torwar (po raz kolejny) spełnił się jako muzyczna sauna, skutecznie wypychająca publiczność spod sceny, dzięki czemu bez najmniejszych problemów można było znaleźć się jeszcze bliżej muzyków. Bez wahania skorzystałem.

Po raz pierwszy sięgnęli do „Without You…” (Black-Eyed), by naprzemiennie zagrać coś nowszego (I’ll Be Yours). Warto było być jednym z pięciu tysięcy gardeł wykrzykujących słowa refrenu!. Jeszcze mój ulubiony, singlowy Special Needs oraz English Summer Rain, i nadszedł czas na najwspanialszy fragment nocy. Without You I’m Nothing. Pot i łzy, a może łzy i pot? Molko zapowiada „coś, co chyba znamy” i oto wybrzmiewa This Picture.Nieustającego szaleństwa ciąg dalszy, bo grają Special K i schodzą na programową przerwę. Obiecują szybko do nas wrócić, podobno po herbatce.

Cisza faktycznie jest krótka. Wydłużony, przewodni podkład Taste In Men, i Stefan Olsdal wykonujący z papierosem w ustach taniec skierowany raczej do męskiej części publiczności. Chwilowy postój przy „Black Market Music”, przy Slave To The Wage, a na koniec części oficjalnej pulsujący Pure Morning. Tym razem pożegnali się z nami i jasne było, że trzeba będzie postarać się o bis. Czekałem jeszcze na Passive Agressive, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, że mogliby tego nie zagrać!

Był bis; jeden z najdziwniejszych, jakie dotąd słyszałem. Zaczął się zaskakująco delikatnie i melancholijnie, od Centrefolds. Później jedyny reprezentant debiutanckiego krążka – Teenage Angst, podczas wykonywania którego Molko zbliżył się do tłumu fanów niemal na wyciągnięcie dłoni. Nadal nieagresywnie. Można się było spodziewać Days Before You Came albo Bruise Pristine, w każdym razie czegoś szaleńczego, ekspresyjnego i galopującego, a tu? Placdebo postawili na spokój i opanowanie, zamykając set Where Is My Mind od The Pixies, zapowiedziane przez Briana Molko jako ostatni utwór. Bez szans na kolejne przedłużenie bisów. See You At The Bitter End! Bez Passive… Ku mojej cichej, wewnętrznej rozpaczy.

LOADING