Spór o wpływ trójkowego dziennikarstwa nie jest nowy, nowy jest za to poziom absurdu, jaki osiągnął, bo dotknął głównie dziennikarstwa muzycznego, czy w zasadzie szeroko pojętego kulturalnego. Być może dlatego, że publicystyka została już stopniowo, acz w większości zawłaszczona, a szerszy konflikt z częścią redakcji sięga procesu jej lustrowania za pierwszych rządów PiS. Od tamtego czasu smród skojarzeń z PRL-em wyraźnie ciągnie się za wieloma byłymi i częścią obecnych (do niedawna) redaktorów Trójki, a i rozlewa na artystów. Pewnie nawet Tomek Beksiński, gdyby żył, trafiłby do Panteonu komunistycznych złogów, które powinni ustąpić miejsca młodym i zdolnym. Kora doświadczyła tego po śmierci.
Nie wydaje się ryzykownym stwierdzenie, że nowych, młodych głosów w tym radiu mało kto by słuchał – wystarczy przykład słuchalności bardzo niszowej Czwórki, nadającej od 2016 roku w sieci i w systemie DAB+. Najzagorzalsi krytycy obecnej Trójki, co już podkreślałem, nie słuchają radia w ogóle, a zadowala ich playlista wybrana przez algorytmy Spotify czy YT. Tymczasem Program III PR skutecznie opierał się „niemodzie” na tradycyjne radio, czego zauważyć nie nie można.
Już na starcie tego sporu nie było szans na postawienie poważnej społeczno-politycznej diagnozy, a tym bardziej na cywilizowany dialog między redakcją a jej szefami. To w dużej mierze personalna przepychanka pomiędzy tymi, co radio czują, i resztą, która traktuje je jako proste narzędzie do utrwalania jednego słusznego porządku. Wiadomo, że wryta polaryzacja polityczna doszczętnie zaburzyła w naszym kraju racjonalny ogląd rzeczywistości, stępiła (auto)krytycyzm, przez co wielu prędzej dostrzeże autorytet w polityku niż np. osobowości z kręgu kultury. Tych osobowości zresztą…nie było – taka jest smutna konstatacja po lekturze komentarzy i opinii środowisk, które kibicują „dobrej zmianie” w kulturze. Przecież kultura, z której nie korzystamy, albo którą wręcz odrzucamy, nie może mieć wytłumaczalnej racji bytu.
Miało być jednak o dziennikarstwie i jednej liście przebojów. Liście, która od zawsze była notowaniem autorskim w zakresie, w jakim jej twórca oceniał, najpewniej w porozumieniu z dyrektorem muzycznym, które nagrania znajdą się w tzw. poczekalni i będą w związku z tym promowane na antenie stacji. To normalna praktyka w radiu autorskim, w którym nie decydują algorytmy i odgórne playlisty, zapętlane na długie tygodnie, a nawet miesiące. Akceptując wybory tego czy innego redaktora, słuchacz godzi się na jego sposób rozumienia i przedstawiania muzyki. Zakładam, że gdyby w Polsce publikowano, wzorem np. Billboardu, listę typu Hot 100 Airplay, także jej wyniki zostałyby zlustrowane pod kątem poprawności wyborów radiowych dj-ów. Nie podpowiadając – w świetle ostatnich wydarzeń i ostrego cienia mgły, rewizji trzeba poddać listę zapraszanych do audycji muzycznych gości, i to najlepiej od początków radiowej kariery każdego z dziennikarzy. Pól manipulacji opinią publiczną było i jest naprawdę wiele, a prawi zwolennicy czyszczenia „czerwonego radia gomułkowskiego” muszą się przecież jakoś pożywić.
… głównie starych i doświadczonych dziennikarzy, mają nadawać ton dzisiejszej dyskusji nad misją publiczną i kształtem samego radia. W trakcie senackiej komisji kultury, z ust prezeski publicznego radia można było usłyszeć, że wina za grzebanie radia leży właśnie po ich stronie. Z innej strony padają argumenty o niewychowaniu (przez nich) nowych pokoleń dziennikarzy muzycznych, czy o konserwowaniu w III RP swoistego Układu Sił. Nota bene pisze o tym Marcin Palade, który przez kilkanaście miesięcy szefował Radiu Opole, pokazując swojej redakcji palec Lichockiej na długo, zanim ten jeszcze wszedł do Kanonu Palców Polskich. Umyka obrońcom decyzji władz radia fakt, że gros odchodzących ze stacji dziennikarzy to osoby stosunkowo młode. Wreszcie, że dobrowolne odchodzenie, a nie odgórne zwalnianie (co obecny dyrektor Trójki dumnie podkreślał), to przejaw kryzysu wizerunkowego, tożsamościowego, a przede wszystkim moralnego. I nie ma cienia przesady w twierdzeniu, że Program III przeżył PRL, a rozwala go demokratyczna ponoć władza. Ich metodami.
…dyrektora Trójki, Tomasza Kowalczewskiego, i prezes Polskiego Radia przywołuje fragment „Oddalenia”: Czy wy nas macie za idiotów? W tym tonie pytali podczas czwartkowej komisji senackiej nie tylko obecni tam dziennikarze – Ernest Zozuń, Michał Nogaś czy Agnieszka Szydłowska. Bo przecież wcześniej była poniedziałkowa konferencja, która tylko utwierdzała w przekonaniu, że to narracja, a nie logika, ma w tym sporze nadrzędne znaczenie. To po niej fanatycy „dobrych zmian” umocnili się w przekonaniu o uznaniowości układania notowań LP3 i o długoletnich zapewne manipulacjach. Do zaspawanej ideologicznie strony nie przebił się fakt, że Lista spisanego regulaminu nigdy nie miała, a działania mające wyeliminować sieciowych oszustów (dawniej – pocztówkowych) podyktowane były potrzebą urealnienia wyników. Chyba że przyzwolenie na manipulacje wpisane jest w DNA tych, którzy śmieją się na pogrzebie ważnego dla wielu radia.
Przedstawienie, jakim okazało się posiedzenie senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu obnażyło indolencję rządzących publiczną rozgłośnią, ale też kompletną nieznajomość jej specyfiki, związanej np. z budowaniem prawdziwie zgranego zespołu. Zapomina się (choć przypomniała o tym m.in. Szydłowska), że lawina ruszyła po interwencji w program rozrywkowy, tj. listę przebojów słuchaczy, a nie żadne zestawienie sprzedaży płyt czy liczenie odsłon na YouTube. Ignoruje się fakt, że sposób sumowania liczby głosów na piosenki i związane z tym problemy znane i zgłaszane były dużo wcześniej. Część zapamięta za to przytoczone przez prezes Agnieszkę Kamińską, negatywnie opinie z internetu typu: „z przyjemnością wróciłam do zdekomunizowanej Trójki”, dezawuujące kompetencje i zasługi rezygnujących dziennikarzy. Przede wszystkim kulturalnych, co podkreślać trzeba, bo w tym wszystkim, niestety, myli się dziś kwestie ruchów kadrowych dziennikarzy politycznych, z rolą redaktorów muzycznych. Kuriozalne zachowanie prezeski – byłej dziennikarki, uczącej etyki dziennikarskiej, było jednym z najbardziej smutnych momentów tego widowiska. Zero refleksji na odejścia czołowych dziennikarzy – akty solidarności wyrażające niezgodę na wyjątkowo niegodziwe traktowanie zespołu. O dialogu nie wspominając.
Aby zrozumieć fenomen Trójki, nie trzeba było urodzić się w latach 60., tym bardziej, że radio rozgrywano politycznie i cenzorsko także, a może szczególnie, w latach 80. Dlatego podła jest tak jednoznaczna i krzywdząca ocena pracy i wpływu jej ważnych postaci – dla wielu osób bohaterów zbiorowej wyobraźni. Ocena dokonywana wyłącznie przez pryzmat niezdrowych, ideologicznych fantazmatów. A szkodliwa jest także z innego powodu, pośrednio uderza bowiem we wszystkie ówczesne polskie zespoły rockowe, które w Trójce puszczano. Oczywiście, kontestatorzy Jarocina oraz innych przeglądów lat 80., zapętleni w jednoznacznych ocenach „wentyli bezpieczeństwa”, stosują swe kryteria także do dziennikarzy muzycznych, negując przy okazji rzeczywiste doświadczenia słuchaczy. Wyraźnie również widać, że w całym tym dzikim zacietrzewieniu chodzi o ideologię, bo rykoszetem obrywają też artyści, którzy przez dekady byli lub są najważniejszym ogniwem naszej popkultury muzycznej. Po dewastacji wizerunku i twarzy dziennikarzy muzycznych przyjdzie pewnie czas na polityczną rewizję słuszności takich pokoleniowych hymnów jak Biała Flaga, Wieża radości…, czy klasyków typu Powinność kurdupelka.
Nikt nie każe kochać Trójki, nie każdy musiał wychować się na muzyce w niej granej. Jezu jak się cieszę, że kształtują nas różne wybory, różne autorytety, i nie inaczej jest w przypadku trójkowych dziennikarzy. Jednak – jak to ładnie określił Ernest Zozuń – dzisiejsze wylewanie na nich „cysterny nieczystości” to krok daleko za długi, jaki poczynili wychowankowie „dobrej zmiany”. Krok przede wszystkim bezczelny i w swej formie prymitywny. Marnym pocieszeniem jest to, że sposób i poziom komentowania odejścia (nie tylko) starych, zasłużonych dla polskiej kultury i radia osób, otwiera doskonałe pola do badań nad naszą kulturową pamięcią i gustami muzycznymi jako tako. Bo skoro nie wychowało nas muzycznie – że się tak górnolotnie wyrażę – takie medium jak Trójka (a więc i pewnie „Magazyn Muzyczny” czy „Non Stop”), to fenomen disco polo i taniego popu mamy właściwie wytłumaczony. Można się rozejść i zgasić światło, a w duchu podziękować, że Trojka nie rozpadła się w 1990 roku. Od tamtego czasu mielibyśmy w radiu i telewizji przebojowe sylwestry marzeń codziennie.
Żyjąc w innych czasach można by powiedzieć, że to fajne, że muzyka znowu wzbudza emocje, nawet jeśli nie takich byśmy sobie życzyli. Dzisiaj ocena treści zastąpiona została atakami ad persona, z potępieniem w czambuł wszystkiego, co ideologicznie, a nie merytorycznie, co nie zgadza się z naszą oceną (nie tak dawnej przecież) historii i rzeczywistości. Bo dobrze jest o muzyce i kulturze rozmawiać, gorzej – gdy nie ma z kim. Zapomina się, że muzyka jest polityczna tylko w zakresie, w jakim wypowiadają się poprzez nią artyści – nie przebierając (Wałęsa dawaj moje 100 milionów) lub eksponując poglądy w sposób bardziej zawoalowany (Fallen is Babylon). Dziennikarstwo muzyczne staje się takim, gdy publicznie deklaruje się swe sympatie i antypatie. Problem zaczyna zaś wtedy, gdy jednych spotyka za to kara, innych za to samo się poklepuje. Konflikt o Trójkę okazał się zestawieniem przynajmniej światów. W jednym utknęło pokolenie, które nie rozumie historii radia, bo wychowane jest na wycinkach Wikipedii, a szerszą (sic!) wiedzę czerpie z „soszial midiów”; pokolenie, które nie rozpoznaje cenzury od cezury, a manipulację widzi tylko tam, gdzie godzi ona w jego poczucie samouwielbienia. Tę grupę w przekonaniach wzmacniają elity IV RP, które mogą wreszcie ulżyć sobie uderzając w kastę „panów” pokroju Kaczkowskiego. Po drugiej stronie stoją Dorosłe Dzieci, pokolenie głównie średniego wieku, które nie ma głęboko w L-Dópa zmian personalnych w rozgłośni, będącej dla niego kierunkowskazem nurtów muzycznych i kulturowych, zarówno (o zgrozo!) w PRL, jak i w wolnej już Polsce.
Sorry Polsko, ale boję się, że Tu nie będzie rewolucji, bo publiczna stacja, która straci kolejne punkty procentowe w badaniu słuchalności, wcale nie będzie musiała zostać zamknięta. Narybek na wysuszonych falach eteru się znajdzie, a trzymający na smyczy media publiczne rządzący, rękami spółek państwowych wpompują w nią tyle, ile trzeba. Dla przetrwania burzy i udowodnienia, że miało się rację, że Trójka nigdy nie była niczym wyjątkowym, żadnym dobrem kulturowym. I że to tylko Zgredzi tworzyli radio, którego nikt już nie chciał słuchać (ta narracja ma już zresztą swój bieg). Protest artystów, przeciwnych utrwalaniu ich twórczości poprzez antenę Trójki, jest tylko symboliczny, bo prawa strona i tak uznaje ich za słabych wykonawców broniących układu, z którym ona walczy. Trójka zostanie rozgłośnią, która gra głównie muzykę przeplataną informacjami, z rzadka dłuższymi audycjami. Nowo tresowane pokolenie nie czuje potrzeby, by ktoś mu opowiadał o muzyce, a nie tylko ją puszczał. Nie ma większego znaczenia, czy Alice Cooper nagrał Poison w 1997 roku, a Metallica w latach 80. miała na basie Trujillo.
Dzisiejsi rządzący dbają, by ich poplecznicy skutecznie pustoszyli nieprzyjazny im grunt kultury muzycznej. Pokoleniu wychowanemu na algorytmach, streamingach i social mediach to wystarczy, na przyszłość jednak bardzo źle wróży. Wszystko ch…
zdjęcie główne ze strony www.alp3.pl