Świat muzyczny odnotował, odnotuję i ja, choć nie z takim entuzjazmem i raczej bez przekonania. Po 40. latach przerwy, szwedzki kwartet opublikował wczoraj premierowe nagrania, potwierdził nowy album (tak, były zapowiedzi wcześniej, ale plany pokrzyżował 2020 rok) i hologramową trasę. I nie do końca wiadomo, czy ma tchnąć świeżością, być nowocześnie (trasa), czy jednak to akcja na wskroś wyrachowana. Bo miejsca w historii muzyki popularnej ABBA udowadniać przecież nie musi.
Pierwszy z opublikowanych utworów (w czasach, gdy ABBA regularnie nagrywała, zwanych singlami), czyli I Still Have A Faith In You, to zgrabne, sentymentalne nagranie, trochę jak niechwytliwy odpad ze słabszego albumu Szwedów, służący podgrzaniu zamrożonego dania głównego z wczoraj. Drugi, Don’t Shut Me Down, napisany został z pożółkłej już recepty na sukces, i zakładam, że na płycie tego zespół będzie się trzymał. ABBA wie, że nie odkryje siebie na nowo, i to w tym comebacku zgrzyta najmocniej, choć – oczywiście – większość oczekuje powrotu do przeszłości. Tego zdaje się też chcieć (w większości, nie boję się zaryzykować) muzyczna branża.
Pamiętam, jak słabe było premierowe Free As A Bird – nagrane w latach 90., przez żyjącą trójkę The Beatles, z pozostałego po Johnie Lennonie dema. Wydanie go, w ramach Antologii, miało jednak inny wymiar, choć sam singiel rynku nie podbił: zadebiutował na 2. miejscu UK Chart, ale potem już tylko spadał (w USA poz. 6. Billboardu).
Album ABBY, “Voyage”, zapowiadany jest na 5 listopada tego roku.