27 września, drugi dzień toruńskiego święta muzyki elektronicznej. Od początku w oczekiwaniu na headlinera, choć patrząc po uczestnikach festiwalu, było przynajmniej dwóch (Psyche i De/Vision). Sobota zaskoczyła nieco zmienną temperaturą koncertów, kilkoma wahadłami (nigdy w całości, zawsze w ułamku), i nadprogramowymi sprzężeniami. Te jednak nie zaburzyły niczego poza timelinem, bo drugiego dnia FAME należało się spodziewać przede wszystkim koncertowych objawień. Pierwsze przyszło zgodnie z oczekiwaniem. No, 25 minut później.
Promenade Cinema, elektro duet z Wysp, ma na koncie tylko dwa albumy (trzeci w drodze), a jednak ich set pozostawił niedosyt – głównie dlatego, że tak dobrze, i za krótko, ich się słuchało. Na 9 zagranych utworów wypadły 2 nowe (On Video, Spellbound), i jako koncertowa wizytówka nowego krążka zaprezentowały się wyśmienicie. Do debiutanckiego „Living Ghost” Dorian i Emma sięgnęli po As The World Stops Revolving (z wokalem Doriana) i Spotlight, które wybrzmiały bardzo swobodnie. Reszta setu pochodziła już z „Exit Guides”, jak The Arch House, na otwarcie, czy She’s An Art. PC – naturalni, pogodni i otwarci, ujęli nawet samego Darrina Hussa, który koniecznie musiał udokumentować ich spotkanie wspólnym selfie. Warto z nimi patrzeć w przyszłość muzyki elektronicznej.
Po Brytyjczykach przyszedł czas na rodzimą trójkę. Tego dnia jako pierwsi zameldowali się Noise Gate Production, którzy wprowadzili nas w koncert własnym materiałem video promującym FAME. Na ich set złożyło się 10 utworów, w większości obudowanych wizualnie, choć nie zawsze była to ilustracja płynna (festiwalowy projektor to historia osobna). Jednak obraz był tu tylko dodatkiem, bo Michał Bieniek i Jarosław Pawlik to zgrani i doświadczeni muzycy, co dało się słyszeć i przy utworach już szerzej znanych jako NGP (Electric Chair Song), ale też z czasów Cabaret (cała reszta, z Be On Standby, Song For Berlin czy Homophobia nr 9 na czele). Cały występ Noise Gate Production był bardzo płynny, nawet jeśli miejscami można by nieco podbić wokal. Ale tylko dla kompletu.
Równie dobrze rozpoczął się set byłego muzyka Das Moon, dziś występującego jako Hiroszyma. Grzegorz Szyma zaprezentował podczas FAME materiał ze świeżo wydanej płyty „Inside Isolation” (premiera na nośniku właśnie podczas festiwalu). Empty Soul i Black Rain to jedne z najmocniejszych otwarć koncertowych całego festiwalu, z gatunku tych wciskających w fotel/ziemię (zasługa także idealnie dopasowanego nagłośnienia). DJ Hiroszyma skutecznie pilnował dynamiki do końca, a pomagały mu takie kawałki jak What Happened in Xanadu, dzięki którym set trzymał pion i poziom. Nawet wtedy, kiedy gdzieś grzązł w nim sam głos Grzegorza. Bardzo dobrym akcentem był powrót do przeszłości (jak ja je lubię!), czyli City Will z czasów Das Moon. Cały set zamknął się w 45. wciągających i roztańczonych minutach.
Ok. 19.50, zanim na scenę Od Nowy wszedł Michał „Skinny” z muzykami, z rzutnika przywitała nas Kasia Stankiewicz, we fragmencie Their Lies Will Blind You (z „Lust”). Chwilę potem rozpoczął się już żywy set, otwarty nieco nierówno zagranym/zaśpiewanym I Know You Will Shine… (odsłuchy?). Dalej było już jednak tylko lepiej, a nawet… jeszcze lepiej. I Wish (bez Kasi) z „The Skin I’m In”, ale przede wszystkim doskonałe Frustrated (te samo-komentujące się graficzne wizualizacje!), We’ll Carry On, czy przebojowe (bez cienia zarzutu) Nothing Wasted. Mieliśmy też utwór premierowy (Time?), z zarysowującej się trzeciej płyty, i domykający występ cover Losing My Religion. Bardzo staranny i wyrazisty występ. Skinny był wyraźnie poruszony – i koncertem, i tym, że mógł w Toruniu być i zaśpiewać (a chłopcy zagrać). Z wzajemnością.
Po porcji nowoczesnej elektroniki przyszedł czas na klasykę darkwave z cyklu „back to the 80s”. W roli głównej Psyche, którzy pokazali, na czym polega siła starej gwardii w muzyce. Na początek wystrzelili z nowego (2017) Youth Of Tomorrow (z tego singla zagrali jeszcze b-side, czyli Truth Or Consequence), ale całość była jednym wielkim powrotem do przeszłości. Brain Collapses potrząsnęło wszystkimi trzewiami i koncert szybko nabrał niemożliwego do opanowania rozpędu. Przewrotne „It’s time to dance” było zapowiedzią Angel Lies Sleeping. Huss wokalnie w najwyższej formie, choć tańczył nieustannie. I stale żartował (fajnie macie, że mogliście kiedyś kupić w Polsce na kasetach bootleg, zanim ten się jeszcze oficjalnie ukazał), bo ma w sobie ogromną naturalność w kontakcie z publiką. Muzycznie? Uncivilized, Misery czy Eternal, skowerowany Disorder, oraz „najczęściej odtwarzany na Spotify” Goodbye Horses. Przed bisem jeszcze Unveiling the Secret, a na bis – Prisoner to Desire (z wplecioną frazą z Situation Yazoo). To był pierwszy zamknięty koncert Psyche od dwóch lat, zagrany, jakby ostatni raz zeszli ze sceny dopiero wczoraj. Fenomenalny.
Przedostatni set wieczoru przypadł jeszcze jednemu polskiemu wykonawcy. Robert Jeżewski, czyli Iżol, pojawił się na scenie w rytm The Girl From My Backyard. To taki ruch w rodzaju „ciszy przed burzą”, choć stawiałbym na to, że Robert, po Psyche, pozwalał nam po prostu na stopniową regenerację sił. Set podzielony był, podobnie jak dzień wcześniej u Alles, na odcinki płytowe. Trzy kolejne nagrania z „The Vagabonds Wish” (oprócz otwierającego także A Lonely House), w części „Control” m.in. świetnie przearanżowane Every Second Of Life (z depeszowym I Just Can’t Get Enough) i You Are The King, a także Lost In You. I tylko z ostatniego krążka, na zamknięcie zestawu, jedynie szybkie Dance With Me Tonight. Znakomite, i ożywcze spotkanie z muzyką Iżola, podczas którego znów, wpadła mi do głowy analogia do wcześniejszego (Hiroszymy), z tym wciskającym w ściany – tym razem – uderzeniem…
Ostatni koncert drugiego dnia. Dla wielu sobotni deser, najważniejszy headliner festiwalu. Niemieckie synth pop duo De/Vision miało tego wieczoru najsilniejszą reprezentację fanowską na sali. I, jak przystało na gwiazdę drugiego wieczoru, ani razu nie wypadło ze swej roli. Steffen Keth od początku zachęcał do zanurzenia się w pulsujące rytmy swoich roztańczonych kawałków, co z każdym kolejnym numerem udzielało się coraz dalszym rzędom. Mieliśmy więc przegląd od Star-Crossed Lovers, mAndroids, Today’s Life, po Aimee, Digital Dream. Regularny set kończył Flavour Of The Week (z „Noob”), ale oczywiste było, że fani nie wypuszczą grupy tak szybko – taki przywilej zamykających dzień festiwalowy. Osiemdziesięciominutowy koncert zakończyły więc Rage i, najdłużej wyczekiwany, chóralnie odśpiewany Your Hands on My Skin. De/Vision dali na FAME dokładnie to, czego chyba wszyscy od nich oczekiwali, choć według mnie nie do końca wzbili się ponad koncertową rutynę.
Było już bliżej godziny 1:00, kiedy opuszczaliśmy salę koncertową, udając się tuż obok na jubileuszowe, depeszowe afterparty. The Party’s not over yet…