Patrycja Drabik (Muzobar): Pisaliście – pół żartem, pół serio – że po tej trasie idziecie w stan hibernacji zimowej. Chcecie faktycznie odpocząć, czy będziecie tworzyć coś nowego?
Młody Budda (Adam Kiepuszewski): Odpoczynek nie istnieje (śmiech)
Franek Warzywa (Franek Drążba): Nie, nie, nie. Jakbyśmy mogli odpocząć, to pewnie byśmy wykorzystali ten wolny czas do pracy.
MB: I nadrobienia zaległości.
FW: Ze stanem hibernacji chodziło raczej o pojawienie się poza piwnicą, czyli na scenie. Schodzimy do podziemi po to, żeby wrócić z czymś nowym i nagrać piosenkę, może kilka.
Nagrywacie głównie EP-ki. Chcecie zostać przy tym formacie czy myślicie o nagraniu LP?
MB: Zdecydowanie o tym myślimy. To jest ciekawe o tyle, że dla mnie EP-ka sama w sobie jest już rodzajem albumu i czuję się trochę jak Taylor Swift, która z każdą płytą zaczyna nową erę. Teraz mamy erę „Komputera” i wszystko kręci się wokół tego. Myślę, że jak już wydamy album, ciężko będzie się czuć jako debiutanci, bo to będzie nasz trzeci krążek. Ludzie skupiają już na nas większą uwagę, więc na pewno chcemy wypuścić album, żeby być traktowanymi w pewnym sensie inaczej. Zauważ, że EP-ek nie recenzuje się w taki sam sposób, jak płyt. Poza tym, chcielibyśmy wydać też coś na winylu.
FW: Tak, zdecydowanie nas to czeka. Chcemy nagrać co najwyżej dziesięć piosenek.
Mówiliście, że „Wykopki EP” są o poszukiwaniu siebie, a „Komputer EP” o akceptacji. Trzecia płyta byłaby dopełnieniem?
FW: Myślę, że tak. Trzecia część to byłoby wyjście na zewnątrz, żeby się przedstawić. Poznaliśmy siebie, zaakceptowaliśmy to, kim jesteśmy muzycznie, psychicznie i we wszystkich innych aspektach. Znaleźliśmy swoje miejsce na tym świecie, również jako projekt muzyczny. Teraz chcemy się przedstawić ludziom i powiedzieć: „To my, a to są nasze cechy”. Aczkolwiek staramy się podchodzić do nowego materiału tak, jakby wcześniejsze rzeczy nie istniały. Żeby się nie sugerować. Nie tylko kontynuować, ale znaleźć coś świeżego, myśląc o tym, jakie brzmienie jest współczesne, w dobrym znaczeniu tego słowa. Współczesne, ale takie, które się nie zestarzeje.
MB: Tak, szczególnie przy Komputerze szukaliśmy różnych form eksperymentowania z samym brzmieniem i wokalem. Wykręcałem wokal na milion sposobów i nie wiem, na ile się te rzeczy dobrze zestarzeją. Ostatnio słucham dużo muzyki. Dzisiaj na przykład zacząłem od Chopina w jazzowej wersji Leszka Możdżera i może to będzie następny kierunek?
Istnieje jakaś ścieżka piosenek, które trzeba poznawać po kolei, żeby dobrze zrozumieć Wasze lore i drogę tworzenia muzyki?
MB: Nie pokazywałbym od razu np. Pietruszki 100%.
FW: Raczej nie te starsze utwory. Nie chcę wymieniać piosenek, bo na pewno dużo osób ma do niektórych sentyment, ale są ze trzy, o których istnieniu zapomniałem i musiałbym sobie przypomnieć, jak szły. Ludzie często proszą: „Zagrajcie to, zagrajcie tamto”, i mimo tego, że sam ich nie czuję, nie chcę przekreślać tego, że dla kogoś to fajne utwory. Myślę, że odpalenie piosenek po kolei np. na Spotify byłoby spoko. Najpopularniejszych – to jest dobra opcja, bo są najbardziej przystępne dla odbiorcy i najmniej… zniechęcające. Znając je, można wejść głębiej i poznać bardziej niszowe numery, typu Czasem albo Pudełko, które mają dużo fanów, ale są zupełnie inne niż np. Święto ziemniaka.
MB: Jak myślę o Święcie ziemniaka czy Komputerze, to są rzeczywiście nasze najbliższe utwory i pierwsze, które bym komuś pokazał, żeby zrozumiał, czym się zajmujemy.
FW: Ja bym na pewno pokazał Sześć słońc i Święto ziemniaka – najpopularniejsze piosenki z obu EP-ek.
Jest taki utwór, którego wersja początkowa i finalna brzmią kompletnie inaczej?
MB: Komputer. Powstawał dwa lata, graliśmy go na koncertach nawet dwa lata temu, tylko że Franek ze swoimi możliwościami wokalnymi i krzyczeniem był zupełnie gdzie indziej, a i ja raczkowałem w produkcji. Gdybyśmy go nagrali wtedy, jego ekspresja byłaby inna. Byłem gitarzystą i cały czas bardziej myślę o sobie jako gitarzyście, a przez to, że nauczyłem się nowych rzeczy, mogliśmy pozwolić sobie na więcej. Co ciekawe, Komputer może brzmi w tej chwili jak totalne przedawkowanie i eksplozja różnych dźwięków, ale wtedy było jeszcze gorzej. Musiałem go trochę zminimalizować, bo zrobiło się nieznośnie.
Mówicie, że macie teraz więcej ekspresji. Pamiętam, że Wasze wczesne koncerty były spokojniejsze, nie było tyle krzyczenia.
FW: A pamiętasz, jaki był Twój pierwszy koncert?
W Poznaniu, Dragon Social Club. Tam, gdzie graliście na dywanie.
FW: To na pewno był spokojniejszy koncert, bo ja byłem chory, ale już wtedy były one mocno krzyczane. Teraz są wykonywane z perkusją, więc towarzyszy im inna ekspresja, ale też słychać więcej melodyczności w tym, jak śpiewam i jakie mam możliwości. Pójście na lekcję śpiewu daje, mimo wszystko, większą świadomość głosu, zarówno w krzyczeniu, jak i normalnym wykonaniu. Wydaje mi się, że będzie już tylko bardziej melodyjnie. Jak tak rozmawialiśmy o tym, co współcześnie się wyczerpuje, a co nie, to według mnie dobre melodie przetrwają. Muzyka, nawet uproszczona, ale z prostym melodyjnym wokalem, niekoniecznie ze świetnym śpiewaniem, tylko ekspresją i emocjami w głosie, jest ponadczasowa.
MB: Myślę, że Bob Dylan i Lou Reed by się zgodzili, że śpiewanie czysto nie jest najważniejsze.
A propos ostatnich zmian: gracie dużo koncertów za granicą. Kiedy to się zaczęło?
MB: Nasz pierwszy koncert “tam” odbył się w zeszłym roku, w Ljubljanie, w ramach eventu galeryjnego, bardziej od strony sztuk wizualnych. Zostało to potraktowane jako performance, ale my nazywamy to koncertem. Kolejny był na festiwalu showcase’owym w Holandii, Eurosonic. Zbierają się na nim ludzie z branży muzycznej, a Ty próbujesz trafić zarówno do promotorów, bookerów i managerów – osób, które Cię zauważą i pomogą dalej ponieść Twoją muzykę. Przyszło tam parę osób i m.in. dlatego graliśmy też w Portugalii czy Estonii.
Macie wymarzonego artystę albo zespół, z którym chcielibyście nagrać kawałek?
MB: Na pewno stworzenie czegoś z Joostem Kleinem byłoby całkiem ciekawe. Zastanawia mnie, jak ugryzłby ten temat. W zasadzie fajnie byłoby zrobić połączenie różnych języków. Podoba mi się EP-ka „Soul Kiss” zespołu Frost Children, na której jest parę utworów z Haru Nemuri. Oni śpiewają po angielsku, ona po japońsku, i to w ogóle nie przeszkadza w odbiorze muzyki. Myślę, że byłoby ciekawie, jako koncept, nagrać utwory, w których śpiewamy w różnych językach, ale to działa razem.
FW: Zgadzam się, że z Joostem to na pewno byłoby coś wymarzonego, jeśli chodzi o pragmatyczne myślenie o rozwoju naszej kariery. Poza tym, wiesz, część osób już nie żyje…
MB: No, z Jimem Morrisonem byłoby ciężko. (śmiech)
FW: … ale z częścią tych, którzy nie żyją, możemy pośrednio coś nagrać. Na przykład z Fryderykiem Chopinem, używając jego kompozycji.
MB: Możemy również użyć AI. Zapomniałem, że tak się da. (śmiech)
Gdyby to nie było takie kontrowersyjne, to pewnie wyszłoby super. Według mnie AI idzie jednak za bardzo do przodu i np. Wisława Szymborska w radiu to trochę za dużo…
FW: Wisława Szymborska napisze tekst. No i super, wszystko mamy. (śmiech)
W temacie różnych języków: skoro gracie za granicą, myślicie, żeby nagrywać po angielsku?
FW: To jest dyskusja, która cały czas się odbywa w zespole. Opinie ludzi z zewnątrz też są skrajnie różne. Mama Adama jest na pewno zwolenniczką tego, żebyśmy nagrali po angielsku, a z kolei Konrad mówi, że tylko po polsku.
MB: Zapytaliśmy dosłownie dwóch osób i teraz nie wiemy. (śmiech)
FW: Myślę, że spróbowanie byłoby dla nas czymś fajnym i zabawnym, bo to jest wyzwanie. Ja już czasem hooki typu „Zamknij się!” śpiewałem jako „Shut the fuck up!” przed dropem. Myślę, że można więcej takich sformułowań używać i to w wersjach nagranych, why not. Po polsku, wiadomo że tak, nie chcemy się odcinać od Polski, ale czemu nie po angielsku? Kurde, da się też po angielsku coś fajnego napisać!
MB: Napisać tak, ale to raczej kwestia tego żeby, po pierwsze, nie wyalienować polskiej publiczności i mieć takie punkty „Jesteśmy stąd”. Chciałbym móc pokazać za granicą, że jesteśmy z Polski, jednocześnie nie idąc w jakiś pastisz czy folklor. Z drugiej strony, móc przekazać pewne rzeczy, które mogą być niezrozumiałe ze względu na barierę językową. Trzeba to zrobić sensownie. Wydaje mi się, że wspomniany Joost robi to na tyle konsekwentnie z wizualami, metodą typu 70-30, gdzie większość jest po holendersku, a te najważniejsze kwestie po angielsku. Trzeba spróbować, dopiero wtedy zobaczymy – za rok lub dwa – czy to się uda, czy nie.
Też pozmienialiście wizuale. Macie napisy po angielsku, a wcześniej były tylko po polsku…
FW: Tak, wizuale powstały, gdy robiliśmy koncert w Holandii, w styczniu tego roku. Mam ich pełen folder i zastanawiałem się nawet, czy usunąć napisy, czy nie, bo wiadomo, że trzeba by robić je od nowa. Żyjemy w dużych miastach i mamy znajomych, którzy są obcojęzyczni. Wiemy, że na naszych koncertach bywają osoby, które nie rozumieją polskiego. Dzięki tym wizualom wiedzą, o czym śpiewamy, więc nie ma co tego zmieniać.
„Komputer EP” był inspirowany starymi opowiadaniami science fiction. Czytaliście je wszystkie?
MB: Bardziej Franek, jeśli mam być szczery. (śmiech) Ja je niewątpliwie kojarzę. Swego czasu czytałem Lema, ale tych konkretnych, z EP-ki, nie.
FW: Ja przeczytałem. Szukałem inspiracji w różnych tekstach, które są w książce. Słowa pierwszych piosenek jakoś same powstały pod wpływem opowiadań. Dwie kolejne stworzyłem tak, że wymyśliłem motyw opowiadań, które są w tej książce, więc czytałem je z myślą o tym, żeby szukać inspiracji i coś na ich podstawie napisać. Jedna piosenka, Do widzenia, nie jest na podstawie żadnego tekstu, bo nie potrafiłem tak łatwo znaleźć motywu.
Na co dzień słuchacie różnej muzyki czy raczej w miarę podobnej?
FW: Myślę, że oboje trochę innej, ale na pewno mamy bardzo zbliżone upodobania i gust muzyczny. Podobne rzeczy robią na nas wrażenie. To jest też coś, co na początku w jakiś sposób nas do siebie zbliżyło, kiedy się poznaliśmy i zaczęliśmy współpracę. Ogólnie z Adamem dużo jej słuchamy, najczęściej tego, co nam się aktualnie podoba.
A przy tworzeniu? Inspirujecie się literaturą, inną muzyką, czy raczej życiem codziennym?
FW: W tekstach zdecydowanie literaturą. Najwięcej piosenek, które miały jakąś konkretną inspirację, jest na podstawie różnych książek, najczęściej science fiction, ale są też oparte na tekstach piosenek. Generalnie moje inspiracje przychodzą z tekstów. Nasz najnowszy utwór, Złota polska jesień, jest na podstawie książki Płyńcie łzy moje, rzekł policjant Philipa K. Dicka. Sparafrazowałem tytuł na „Spadnijcie liście moje, powiedziało drzewo”. Byłem pod mega wrażeniem tego tytułu, że jest taki dramatyczny. Wyobraziłem sobie, że drzewo się rozkłada, widzi tę pogodę i mówi: „Spadnijcie liście moje, zostawcie mnie”. Wychodzi więc na to, że muzyka powstaje z muzyki, a teksty z tekstów. I to jest fajne. Wydaje mi się, że ze wszystkim tak jest i ciężko robić inaczej. Jak jest się pod wpływem jakiejś treści, to tworząc coś o podobnym charakterze, naturalnie w jakiś sposób przetwarzamy wszystko, co na nas wpływa. I nawet nieświadomie, w jakiś sposób, reinterpretujemy w kółko pewne rzeczy.
Jakie emocje towarzyszą Wam zazwyczaj przy końcu trasy? Czujecie smutek czy raczej ekscytację?
FW: Generalnie ekscytację, taki dreszczyk emocji przed finałem, zagraniem ostatniego koncertu. Na próbie coś działa, coś nie działa, ale na koniec okazuje się z reguły, że wszystko jest okej, więc atmosfera jest nie do powtórzenia. Towarzyszy nam takie napięcie, trochę poddenerwowanie, związane nawet nie tyle z tremą, ale z tym, że to jest ważna sytuacja. Chcemy się do niej przygotować i w pełni jej doświadczyć, co finalnie zawsze doprowadza do tego, że jest super.
MB: My już w tej chwili nie za bardzo czujemy tremę. Jeśli już, to właśnie jakąś formę ekscytacji związanej z tym, czy wszystko działa. Po prostu większość czasu, jaki spędzamy dosłownie parę godzin przed koncertem, polega na tym, żeby wszystko dopiąć. Jak jesteśmy pewni, że sprzęt, który wozimy, nas nie zawiedzie, to wtedy już zero problemów. Wchodzimy na scenę i czujemy się jak u siebie.
Wielkie dzięki za rozmowę.
MB: My też dziękujemy.
FW: Dzięki.
Rozmawiała: Patrycja Drabik