Już po pierwszym przesłuchaniu Distractions album staje w rzędzie z najlepszą częścią ich dyskografii. Wprowadza do słuchania znany już Man Alone (can’t stop the fadin’), stanowiący zapowiedź iście transowej podróży, z echem za jedynego towarzysza. Nie jest to jednak głos z wnętrza (paszczy?) izolacji, a raczej długi, rozciągnięty do ponad dziesięciu minut spacer skołowanego rzeczywistością człowieka. Przynajmniej na jakiś czas. Zresztą, sam lider Tindersticks przyznaje, że pierwszy (Man Alone) i ostatni utwór (The Bough Bends) powstały jeszcze na początku 2020 roku, nie mają zatem bezpośredniego związku z globalnym zamknięciem. Oba idealnie się jednak z nim komponują.
Album to tylko 7 utworów, ale ponad 46 minut muzyki. Wśród nich aż trzy, co nietypowe, cudzesy. Jest tu trochę solowego Staplesa, ale najwięcej jednak nietypowych, na swój sposób „zapożyczonych”, aranżacji. Raczej oszczędnych, bez zbędnie rozwiniętego instrumentarium, za to z powtarzanymi schematami muzycznymi. Jakby zespół przekonywał, że w takiej powtarzalnej rzeczywistości żyjemy od roku. W dawnej aranżacji osadzony jest spokojny I Imagine You, i zamykający płytę, przepiękny, pół szeptany The Bough Bends, choć to wszystko wciąż dźwięki wciąż rozgrywane gdzieś obok. Klasycznie wręcz wypada za to absolutnie obłędna wersja A Man Needs A Maid Neila Younga, w której drżący głos Staplesa wspomaga towarzysząca grupie sesyjna wokalistka Gina Foster. Świetnie wypadają też pozostałe covery – Lady with the Braid Dory Previn, oraz kompletnie z zaskoczenia You’ll Have to Scream Louder Television Personalities.
“Distractions” to, nawet jak na Tindersticks, płyta nadrefleksyjna. Poukładana, bez nagłych przeskoków, przyspieszeń i urozmaiceń. Kto wie, może właśnie takiej dziś najbardziej potrzebujemy? [9/10]