muzobar: Na poprzednich albumach było więcej rozliczeń z przeszłością, czy teraźniejszością. Na tym patrzysz w przyszłość, i to jest optymistyczne. Moją ulubioną piosenką z nowego albumu jest Darwin’s Little Darling, która zawiera takie niepokojące wyznanie: Change comes slow or it might not come right.
Rykarda Parasol: Cieszę się, że masz jakieś ulubione piosenki (śmiech). Co do utworu, to pokazuje moją osobistą ewolucję. Nie opinię na temat zmian w ogóle, ale mojej ewolucji, która dokonuje się powoli, ale właściwie, jak widzę to ja i bliskie mi osoby. Ma to jednak wiele wspólnego z powrotem do zdrowia i można to w ten sposób interpretować. Uwielbiam czytać o powstaniu wszechświata i planet, i nie mam tu na myśli podejścia czysto akademickiego ani naukowego. Po prostu uwielbiam czytać o tym, co było przed dinozaurami. O mój Boże, muszę to wiedzieć! Z jakiegoś powodu powoli staję się teatrem aberracji. Miałam na to 8 lat.
Kiedy zbierałam informacje o roślinach na okładkę albumu, moja kuzynka, która jest ilustratorką i projektantką, wykonała ilustracje przedstawiające rośliny mięsożerne. Rozmawiałyśmy o tym, że one są takie dziwne, że istnieją od 120 milionów lat, jak stały się tym, czym są. A potem zaczęłam czytać o Karolu Darwinie, że to były jego ulubione rośliny, i jego żona zwykła narzekać, że kocha je bardziej niż ją. Szczególnie słoneczniki.
Myśląc o symbolice okładki, zdałam sobie sprawę, że przez ostatnią płytę przewijał się motyw wody (ale też ognia). I poczułam się jak mały płaz, jak żaba, która rozpoczyna swoje życie w ciemnej wodzie, swoistym grobie, a potem wychodzi na ląd, bo tak ukształtowała ją natura. Powoli, poprzez dotlenianie, wykształciła jej kręgosłup, dzięki czemu ta żaba może bez problemu funkcjonować w obu miejscach. I pomyślałam: znam takich jak ty, mamy wiele wspólnego, bo też możemy żyć w ciemności. Trzeba jednak pamiętać, że te małe żaby mogą łatwo zostać uwięzione w dzbanecznikach, choć widzą te rośliny na co dzień, chodzą wokół nich, i z doświadczenia wiedzą, że nie mogą im ufać…
Życie w ciągłej niepewności? Niebezpieczeństwie?
Tak. W sytuacji, w której rośliny cię osaczają i musisz uważać; działać, a nie udawać, że ich nie ma. Mam przyjaciela, który zmaga się z naprawdę bardzo poważnym uzależnieniem, i trudno jest na to patrzeć, ale nie mam zamiaru udawać, że tego nie ma. Pozostaję przyjacielem, nawet kiedy mówię o tym, że coś widzę. W moim wcześniejszym życiu przemilczałabym to, nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić. Wiele jest rzeczy w tej piosence, ale naprawdę mogę mówić za siebie, wykrzykując złe zachowanie, akceptując wszystko, co zrobiłam. I po prostu ruszając w stronę światła, jak mogłaby zrobić roślina, by przetrwać.
Target on your back też ma jakąś historię?
Ta piosenka również ma związek z drapieżnym zachowaniem. Myślę, że nasza otwartość nie ułatwia nam życia, bo sądzimy, że np. z racji tego, że się modlimy, możemy mówić którzy ludzie są źli. Nie ułatwia, bo nie jesteśmy na to wyczuleni. Myślę, że ważne jest, by rozpoznać role, jakie odgrywamy w sytuacji, gdy jesteśmy zbyt bezbronni, za bardzo wrażliwi i zbyt ufni. To nie jest właściwa formuła. Swego czasu bardzo mnie zainspirowała premiera albumu Lauryn Hill („The Miseducation of Lauryn Hill” – db). Mój przyjaciel z jednego zespołu punkowego, w jego domu w Austin, w Teksasie, nastawił kiedyś tę płytę, i uwierz mi, o trzeciej nad ranem wszyscy tam obecni byli cicho, każdy wsłuchiwał się w jej słowa i myślał: „cholera, trafiony”. Rozmyślaliśmy o perspektywach, granicach… Parafrazuję ją w kilku fragmentach na początku utworu: „Really now, Lauryn said”. Najpiękniejszą rzeczą w tej piosence jest, gdy ona mówi: „byłam tam. Zrobiłam dokładnie to, co widziałam, że robisz. I to nie jest sposób na życie.” Po prostu czuję, że ta piosenka jest dokładnie o tym, o czym mówiła Lauryn, i takie jest jej wytłumaczenie. To ona była wielką inspiracją.
W pewnym sensie zagadkowy dla mnie utwór to Dead Inside Too.
To była jedna z pierwszych piosenek, jakie napisałam, zmagając się z różnymi słabościami. Nie czułam wtedy smutku, a jedyne, o czym myślałam wstając rano, to żeby z powrotem wrócić do łóżka. W tym utworze po prostu dzielę się tym uczuciem, bo czasami po prostu przeżywamy dzień bez emocji, podobnie jak inni. Czasem dni są po prostu zwyczajne.
I praca nad nowymi utworami taka była?
Jak już mówiłam, nad piosenkami do nowej płyty pracowałam inaczej niż dotychczas. Pamiętam też, że przeczytałam gdzieś, jak David Bowie w rozmowie z Bobem Dylanem powiedział: wiesz, jesteś świetnym autorem tekstów, poetą, ale co by było, gdybyś się trochę rozluźnił i dał ponieść, pociągnął tym pędzlem? Kiedy myślę o impresjonistach, to oni dają ci do zrozumienia, że tak naprawdę nie przedstawiają rzeczywistości, jak próbowali to robić malarze przed nimi. I tak też pomyślałam, by dać po prostu świadectwo istnienia. Mój głos jest w pewnym sensie trochę monotonny, nawet nieco senny, i mimo że coś dzieje się w samej muzyce, jestem wydrążona tak samo jak ty. Ale jest w tym też trochę bezczelności, jakiegoś humoru. Pomyśleliśmy, że nie chcemy gitar, solo skrzypiec, ale mamy sitar. Dlaczego go nie użyć? W ogóle użycie instrumentów orkiestrowych to była fajna jazda.
Nowa płyta jest chyba najbardziej złożona instrumentalnie z dotychczasowych. Słychać sitar, klawesyn, różne rodzaje klawiszy, organy, flet. Zagranie tego materiału na żywo może być wyzwaniem.
Mamy w zespole sześć osób i jak sądzę na żywo brzmimy całkiem nieźle. Nie mamy czasu na opracowanie wszystkich piosenek, ale jesteśmy w stanie całkiem nieźle odtworzyć ten album. To jednak nigdy nie powstrzymałoby mnie przed nagraniem płyty, bo nagrywać trzeba w sposób, w jaki się chce, bez ograniczania się do pomysłów, które możne zrealizować w przyszłości, podczas jakiegoś okazjonalnego występu. Nie mam wytwórni płytowej, booking agenta. Nagrywanie płyty jako pomysł na życie? Nigdy bym tego nie zrobiła. Nagrywam płytę taką, jaką jestem w stanie nagrać w danej chwili. Koncert na żywo to zupełnie inna sprawa. Jeśli ludzie chcą tylko usłyszeć album na żywo, mogę po prostu zsynchronizować ruch warg.
Będziesz promowała ten album poza USA? Osobną sprawą jest, że “Tuesday Morning” jako self-release jest dostępny do odsłuchu i kupna tylko poprzez Twój bandcamp.
Pierwotnie w ogóle planowałam wydać tę płytę tylko cyfrowo, wytłoczyłam jednak kilka winyli, choć w sumie nie musiałam, bo streaming, możliwość pobrania muzyki, są ogólnie dostępne na całym świecie. Ludzie nie muszą nawet kupować płyty, płyta to dzisiaj tylko przedmiot. [tu zaprotestowałem] Ja go po prostu nagrałam i wyprodukowałam. Nie stoi za mną wytwórnia, nie mam dystrybutora, czy agenta, który zająłby się bookingiem. Zajmuję się kontaktem z prasą, ale też projektowaniem. Wiesz, nie żyję w świecie fantasy. Zajmuję się już muzyką wystarczająco długo by wiedzieć, że nie pojawi się żadna Wróżka Chrzestna, dzięki której od jutra wystartuje dystrybucja. Nie wiem, jaką ścieżką to pójdzie. Robię, co mogę, sama pakuję i wysyłam każdy winyl, i uwielbiam tę zabawę, bo wydaje się, że każdego dnia są czyjeś urodziny, że każdego dnia robię taką listę prezentów.
Osobliwa forma zabawy, kiedy musisz bawić się w małą manufakturę.
Ale to jest jednocześnie urocze. Wiesz, Viola [kot mamy Rykardy – db] mi nie pomaga, choć przy wszystkim asystuje (śmiech). Tournee? Fajnie, ale nie sądzę, by w tym momencie było prawdopodobne. Na pewno byłoby kosztowne, jeśli nie ma się promocji.
Tak naprawdę mam teraz „lokalny” zespół, który osiadł po tym, jak zarejestrowaliśmy ten album. Niektórzy grali już na trzeciej i czwartej płycie, z moim inżynierem, Markiem Pistelem, współpracuję praktycznie od pierwszej EP-ki, a od trzeciej płyty Mark został moim basistą.
Jest jeszcze Marc Capelle
Tak, Marc Capelle gra właściwie od drugiej płyty. Na poprzednich płytach używałam sporo klawiszy, fortepianu, ale teraz uznałam, że nie potrzebuję tego tak bardzo. I można zapytać dlaczego, skoro Marc ma w sobie taką magię? (przy okazji, jego zespół jest niesamowity!). Z Markiem Pistelem i kilkoma innymi chłopakami zagraliśmy w grudniu kilka koncertów w okolicy San Francisco. Na żywo towarzyszy mi Danny Luehring, który gra na perkusji od czasów „Against the Sun”. Obok nich – Roger Rocha na gitarze, Michael Shaw na klawiszach i wokalu, oraz Jeremy D’Antonio, także na wokalach i perkusji. Co muzycy nie pojawiają się na albumie. Cóż, spędzam czas z chłopakami, robimy to, co i kiedy chcemy, co jest dla nas właściwe, a jeśli pojawi się jakakolwiek oferta koncertowa – wtedy ją rozważymy.
Na samej płycie masz więcej gości. W chórkach słychać np. żeński głos, Olivii Barchard, czego wcześniej na Twoich płytach nie było.
Oliva jest moją przyjaciółką, gra w lokalnym zespole z San Francisco – Venus In Arms. Kiedy [podczas nagrań] nałożyliśmy ścieżki, potrzebne były dodatkowe tekstury. Ale większość chórków jest moja, ten wysoki głos, który słyszysz na płycie – to ja. Wiesz, wszyscy na albumie pochodzą głównie z San Francisco, z wyjątkiem Marka i Jimmy’ego. Na sitarze gra Churro Green, który pochodzi z Portland.
Pamiętam, że podczas jednego z koncertów w Krakowie ktoś z tłumu poprosił Cię o konkretny utwór, a Ty mu odpowiedziałaś, że nie masz wszystkich instrumentów, by go teraz zagrać. I nie zagrałaś. To była zabawne, ale masz rację: jeśli chcesz odsłuchać płyty – kup płytę. Koncert rządzi się swoimi prawami.
Tworzę setlistę, która pasuje do mojego zespołu, aby dać najlepszy występ, jaki w danym momencie możemy i chcemy zrobić. Rozumiem, że publiczność ma swoje oczekiwania, ale kiedy przyjdziesz do mnie do domu na obiad, zjemy to, co ugotuję, bo nie będę próbowała zrobić czegoś, czego nie potrafię. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale mogę coś przypalić. Niemożliwe jest, by zadowolić każdą osobę na widowni.
Najłatwiej byłoby o jakiś solo act…
Współpracowałam kiedyś z niesamowitymi muzykami z Warszawy, i pewnie można by znowu coś takiego zrobić, ale, szczerze mówiąc, w przypadku Polski jest to strategicznie niewygodne. A aby dalej tworzyć, muszę do wielu rzeczy podchodzić właśnie bardziej strategicznie, szczególnie myśląc o tym gdzie, jak i kiedy grać. Miałam na przykład propozycję koncertu z małym meksykańskim mieście, i wiesz, byłoby to cudowne, ale wymagałoby zaangażowania chyba wszystkich moich środków. A nie o to chodzi.
Wciąż robię różne rzeczy, i wciąż jest w tym muzyka. Staram się nie brać takich okazji do siebie, nawet jeśli są interesujące, bo wtedy ludzie mówią różne rzeczy, komplementują, ale jednocześnie odczytuję to jako presję w stylu: „Dlaczego tutaj nie zagrasz?” Taki ton słyszę, zamiast „Och, powinieneś grać”. Cóż, taka jestem, ale naprawdę robię, co mogę, i to musi wystarczyć. Nadal tu jestem. Udało mi się wstać rano z łóżka…
I to jest fantastyczne, że jesteś, tworzysz, robisz to, co chcesz. A my możemy się cieszyć Twoją nową muzyką.
Myślę, że DJ-e mogliby grać ją przed występami innych ludzi zespołów. W taki sposób doszlibyśmy do małego kompromisu (śmiech).
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zdjęcie 1 @cinematic.walks 2022. Zdjęcie 2 @Tanya Rodriguez 2022
Po muzykę Rykardy można sięgnąć (i kupić ją) na bandcamp artystki