Część I. Ludzie ze Złotymi Uszami
muzobar: Ilu jest jeszcze wykonawców, producentów, twórców, o których wiesz, że muszą przyjechać na Soundedit, i że powinni się znaleźć w gronie ludzi ze Złotymi Uszami?
Maciej Werk: Wiesz, wciąż jest ich bardzo wielu. Właśnie otrzymałem list od Marka Spike’a Stenta, którego od 15. lat próbuję ściągnąć na Soundedit. Ucieszyłem się, kiedy powiedział mi, że tym razem przyjedzie, bo przeprowadził się z LA pod Londyn, i że on też się strasznie cieszy. A potem okazało się, że właśnie jedzie do LA robić kolejną płytę, bo to jest człowiek, który non stop coś miksuje, który zgarnia nagrody za najlepiej brzmiące płyty…
Wspominałeś kiedyś o Ricku Rubinie
Oczywiście, Rick Rubin jest na tej liście od zawsze, w czołówce. Podobnie Butch Vig, z którym rozmawiałem na ten temat już kilkukrotnie, i wielu innych: Nigel Godrich, Mark Ronson… Do tego wciąż zaniedbana trochę sekcja hip-hopowa, bo trudno na przykład odmówić takiemu człowiekowi jak Dr. Dre wizjonerstwa. To jest człowiek totalny. Mamy też wielu ludzi zajmujących się metalem. Andy Watt jest teraz na topie – może on? Z takiej „pierwszej dziesiątki” udało mi się „odhaczyć” kilka nazwisk absolutnych. Brian Eno, Tony Visconti, Daniel Lanois, Bill Laswell, Steve Albini (na którego „czaiłem się” chyba z 13 lat), Daniel Miller… Trudno wymieniać, bo statuetka Człowieka ze Złotym Uchem trafiła już do ponad pięćdziesięciu osób.
Łatwiej jest ściągnąć osoby z Europy, niż ze Stanów?
Zdecydowanie łatwiej. Wiesz, z Ameryki to jest już jakaś tam wyprawa, a przecież producenci często pracują non stop. I trzeba w jakiś sposób tę przerwę w ich pracy zrekompensować. Pomysłów jest dużo, a potem życie je weryfikuje, nie tylko budżetowo, bo to tylko jeden z przyziemnych elementów gaszących zapał. Jest też zwykła sytuacja, jak dostosowanie czasu i grafiku potencjalnych gości do naszego terminu. I to też nie jest proste, przecież festiwal organizuje się w zasadzie rok do przodu. Szczęśliwie… mam już termin przyszłorocznego Soundedit i już zacząłem nad nim pracować.
A jakie znaczenie ma Wasza nagroda dla naszych producentów? Jak reagują na to, że wreszcie ktoś zaczął ich doceniać?
Reagują coraz lepiej, bo jest to ciągle kierunek, który u nas raczkuje. Jest niedoceniany, ale zaczął być zauważany.
Wiesz, czasami próbuję wyjść ze swojej postaci, spojrzeć na to z boku. I wtedy myślę sobie: pięknie to zrobiłeś, chłopaku. Nie będę kokietował, ale jestem dumny. Na przykład z tego, w jak poważnych miejscach te nagrody stoją! Powiem ci, że jednym z najbardziej wzruszających dla mnie momentów, była wizyta w studiu Briana Eno, bo jedyna nagroda, jak stoi w jego studio, to właśnie nagroda Człowieka ze Złotym Uchem. U Martina „Youth” Glovera Człowiek stoi obok Grammy i Brit Awards. Andrzej Korzyński trzymał statuetkę przy fortepianie, co widać na zdjęciach do płyty „80.” wydanej przez GAD Records.
Nagradzacie producentów, przypominacie ich konkretne realizacje, przełomowe płyty. I ciągle nie macie na świecie konkurencji.
Soundedit to unikatowa impreza, która na dodatek faktycznie nie ma konkurencji. Oczywiście są Grammy, Brit Awards, czy Music Producers Guild, na którą jeżdżę od 15. lat niemal co roku (raz wybrałem – ostatni wtedy – koncert Stonesów w Berlinie). Producenci nie mają jednak swoich nagród, dlatego Człowiek ze Złotym Uchem jest taką trochę niszową nagrodą, ale już zauważalną. Pamiętajmy, że to się nie wydarzyło w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Szwecji, a w kraju, który za dużo z produkcją muzyczną wspólnego nie ma. Ludzie nie są świadomi, jak ważna jest postać producenta dla muzyki. I po to wymyśliłem ten festiwal. Jako kolekcjoner płytowy, chciałem uhonorować tę grupę, która wydawała się niedoceniona.
Część II. SOUNDEDycje
Trudno jest namówić do partnerstwa i współpracy instytucje, które miałyby wesprzeć „festiwal producentów”, a nie typowe wydarzenie rozrywkowe? Miałeś kiedykolwiek takie dylematy na zasadzie: jak to przedstawić potencjalnym sponsorom, partnerom?
Szczęście, jako Soundedit od wielu lat jesteśmy już postrzegani jako wiarygodny partner, wydarzenie cykliczne, i dotąd nie było niczego, co mogłoby nawet lekko zburzyć naszą wiarygodność. Cieszy mnie, że podpisałem kolejną, wieloletnią umowę z miastem Łódź, z Łódzkim Centrum Wydarzeń. Od samego początku pomaga nam Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a w tym roku dołączyło do nas Centrum Rozwoju Przemysłów Kreatywnych, dzięki któremu mamy warsztaty. Zawsze uważałem, że kultura i sztuka powinny być poza jakimikolwiek podziałami, i chyba mi się to udaje realizować. Oczywiście, zawsze można chcieć mieć większy budżet, ale nam udaje się go poskładać także dlatego, że nie mamy rozbuchanej struktury. Pracujemy w bardzo małej, tej samej ekipie, i w tym sensie jest to impreza niemal całkowicie familijna, o czym zawsze przekonują się goście na backstage’u. Tworzymy przyjazną atmosferę, bo tworzą ją ludzie, którzy kochają muzykę, a przy okazji zapraszają tych, którzy tę muzykę produkują. W ten sposób do tego podchodzimy, robiąc to oczywiście profesjonalnie, ale na mniejszej spince. Musimy się oczywiście zderzać z pewnymi sytuacjami na bieżąco, jak przy pracy z ludźmi, ale też w końcu ma to być przyjemna impreza.
Soundedit jest nietypowym festiwalem, który łączy się z imprezą klubową, do tego przyznaje się nagrody, ale nie za występy, ale w działce, której nie widać (za to słychać). A przedtem warsztaty.
Możesz też dotknąć tych ludzi, którzy tam są, i ulegają temu czarowi, a zrobili tak nawet najtwardsi zawodnicy, którzy wychodzili podpisać płyty czy zrobić sobie zdjęcie z fanami. Nie pamiętam, żeby był ktoś, kto nie wpasował się w klimat imprezy. Może nawet Andrew Eldritch zaskoczy i wyjdzie sobie zrobić selfie z ludźmi.
A propos: w tym roku wyprzedany Sisters Of Mercy i Blixa Bargeld. Chyba zdarza się to nieczęsto
Nie sprzedałbym dwóch takich koncertów, ale jeden, tylko większy o kilkaset osób, już tak. W naszym kraju nie ma (wielu) sal pośrednich, które mogłyby pomieścić 2-2,5 tysiąca osób, i to jest nasz problem infrastrukturalny. Mamy dużo małych, nowoczesnych sal, ale na 150-200 osób, nawet w mniejszych miastach i różnych fantastycznych miejscach, jak akademie muzyczne. A potem już na 1-1,5 tysiąca, jak Wytwórnia czy Progresja. Dlatego niektórzy grają dwa koncerty, mając pewność sprzedażową (przykład PJ Harvey), a inny np. na Torwarze, który świeżością nie pachnie.
Będziecie kontynuowali akcję Briana Eno „Play Fair”, czy był to projekt jednorazowy?
Siedzi nam to w sercu od początku – robienie imprezy w sposób adekwatny do trendów światowych, jak robią to inne duże imprezy, które starają się być jak najbardziej ekologiczne. W zeszłym roku chcieliśmy trochę więcej o tym opowiedzieć, pioniersko, ale w tym sensie, że działamy na małym poziomie. Brian Eno bierze cały czas udział w takich akcjach. Staramy się, w ramach naszej działalności edukacyjnej, na każdym polu ograniczać to, co jest dla nas oczywiste, w ramach polityki „green”. Klub, czy hotel, z którym współpracujemy, same narzuciły sobie taką politykę, i to może jest taki nasz mikro kamyczek dołożony.
Soundedit edukuje?
Tak, bo od 15 lat ten festiwal to przede wszystkim działalność edukacyjna. Podkreślam to, bo dla mnie elementem istotnym jest, żeby tę produkcję muzyczną w jakikolwiek sposób krzewić wśród odbiorców. Trzeba pamiętać, że sztuki producenckiej nie można się nauczyć na zasadzie akademickiej. Sam jestem miłośnikiem produkcji metafizycznej, czyli opowieści o tym, jak produkowano kiedyś i czym kiedyś była produkcja, bo dzisiaj producent pełni wszystkie funkcje w jednym. Jest twórcą, tworzywem, realizatorem, nierzadko też wokalistą, a na końcu robi mastering. Bierze się to z tego, że budżety są coraz mniejsze, a coraz więcej muzyki jest wydawanej na świecie. DIY, ze wszystkimi plusami i minusami.
Sam często podkreślam, że w Polsce wciąż za mało poważnie się podchodzi do muzyki. I takie wydarzenia jak Soundedit, przywracają jej należyte miejsce. A nie mówimy tu o muzyce rozrywkowej, ale takiej, do której podchodzi się wielowarstwowo. Doceniacie ludzi, którzy dbają w tej muzyce o detale, długo pracują nad czymś, co do nas, melomanów, trafia potem w postaci płyty.
Może to jest tak, że muzyka jest jedną z tych dziedzin sztuki, która się po prostu sączy w tle. Ona jest zawsze, na tyle blisko ciebie, że wydaje się być czymś oczywistym. Nie żyjemy w epoce kina niemego i każda rzecz jest dzisiaj połączona muzyką. Popatrz na szybkie filmiki, np. na tik-toku, gdzie muzyka po prostu jest, jego częścią. Żeby zobaczyć obraz – musisz iść do galerii, na swego rodzaju wyprawę. Na film idziesz do kina albo włączasz TV. I muzyka na tym tle wydaje się być zbyt oczywista, bo się cały czas właśnie sączy.
W 2022 roku bardziej, niż w poprzednich latach, postawiliście na tematyczne dni: punk, łódzka scena. Jak zostało to odebrane?
Wyprzedziliśmy trochę to, co miasto Łódź miało zaplanowane z okazji 600-lecia, i zrobiliśmy 599 rocznicę powstania Łodzi. Od zawsze chciałem pokazać, podkreślić ten element łódzki, a poza tym mam wrażenie, że wszystko i tak układa się w pewien sposób samoczynnie. Nie każda impreza jest jakoś wybitnie zaplanowana, i to jest w niej fantastyczne. W 2022 mieliśmy dwie sceny i zrobiło się tego bardzo dużo. To czasami jest tematyczne. Wcześniej mieliśmy np. antologię polskiej muzyki elektronicznej, co połączyło się świetnie z koncertem OMD. Nawet, jeśli pojawiają się jakieś obiektywne trudności, np. ktoś nie może przyjechać, to zawsze znajduje się kto inny, kto może i pasuje. Staramy się też pokazywać artystów, których nikt inny nie pokazuje, bo nie są komercyjni.
Barry Adamson?
Na przykład. Barry był w Polsce po raz pierwszy, i był to bardzo osobliwy koncert. Gavin Friday, którego wielbię, a który był u nas absolutnie nieznany, należy do grona artystów niedocenionych, o co chyba sam niespecjalnie zresztą zabiega. Byłem dumny, że udało się go do nas ściągnąć, a potem okazało się, że po koncercie bardzo wiele osób na jego punkcie wręcz oszalało. Z innych przykładów – John Cale (który wprawdzie był w Polsce wcześniej) i The Opposition, z Markiem Longiem, z którym się zaprzyjaźniłem, a który niestety nie tak dawno zmarł.
Kilku postaci goszczących na Soundedit już nie ma
… Andrzeja Korzyńskiego, z którym też bardzo, ale to naprawdę bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Wiesz, ktoś, kto był bohaterem twojego dzieciństwa, nagle staje się twoim… kumplem. To nie są historie codzienne. Samemu mi czasem trudno w to uwierzyć, bo zawsze słuchałem muzyki, i ci ludzie byli właśnie moimi bohaterami. To jest bardzo miłe i mam wrażenie, że wychodzi w bardzo naturalny sposób. Ta impreza jest po prostu bardzo korzenna, jeśli chodzi o podejście. Wszyscy, którzy pracują przy Soundedit, słuchają płyt, kolekcjonują je (i podpisują potem na backstage’u). Doceniam tu aspekt bycia melomanem.
Tegoroczny Soundedit będzie sprzężony z imprezą 600-lecia miasta? Nie chciałbyś poszerzyć przy okazji festiwalu klubowej Łodzi?
Paradoksalnie, poszerzaliśmy Łódź na tyle, na ile się da. Próbowali ją poszerzyć ci, którzy do niej przyjechali, a ja, jako Łodzianin, chwilowo już nie planuję, ale zamierzam opowiadać muzyczną historię mojego miasta. Mamy taki cykl spotkań 600-lecie Łodzi muzycznej, i w jego ramach nie tak dawno absolutnie fenomenalny Marian Lichtman opowiadał historię Trubadurów. 10 listopada, dzień przed Soundedit, w Mediatece mamy zaplanowane dwa spotkania. Pierwsze powiązane jest z historią człowieka, który był bardzo ważnym elementem muzycznej Łodzi, czyli Henryka Debicha (opowie o nim Michał Wilczyński z GAD Records, który wie o nim wszystko). Drugie będzie takie postzaduszkowe, o zmarłym w kwietniu 2020 roku Andrzeju Adamku z grupy Rezerwat, bo jeszcze nie mieliśmy okazji od tamtego czasu godnie go wspomnieć. To spotkanie poprowadzi jego syn, Bartek. W ramach tego cyklu odbędzie się też w grudniu spotkanie o Łodzi punkowej, takie jak o Łodzi industrialnej, którego sam byłem jego częścią jako zespół Hedone. To nasze kamyczki, bo historia Łodzi muzycznej jest bardzo piękna, i zawiera dużo elementów, które należałoby pielęgnować. Zawsze dzieje się to jednak oddolnie, prosto od zapaleńców, bo nie ma odgórnej wizji, jakiejś narracji, że należy taką tożsamość podtrzymywać. A ona jest kluczowa – nie pamiętając o przeszłości, jak tworzyć przyszłość?
Na mapie polskich scen mieliśmy, i mamy, trochę takich scen: rzeszowska, trójmiejska…
I łódzka też była, industrialna, nowofalowa, na przykład Jezabel Jazz czy Blitzkrieg. Powiem więcej: te zespoły zagrały na Soundedit: pierwszy w 2021, a drugi w 2019 roku. Zawsze był więc jakiś pierwiastek łódzki. W tym roku będzie nim Michał Urbaniak – jego 80. urodziny i nagroda Człowieka ze Złotym Uchem, oraz specjalny, krótki koncert na gali 12 listopada, gdzie Michał tę nagrodę otrzyma. W końcu. 80 lat Michała, 600 lat Łodzi, nasze 15. Najwyższy czas.
Pięknie się to zgrywa. Pamiętasz, która z dotychczasowych edycji Soundedit była najtrudniejsza?
Niewątpliwie druga, w 2010. Wtedy się nic nie zgadzało technicznie, a i organizacyjnie było słabo. Pamiętam też trzecią, kiedy na jeden rok przenieśliśmy się do Teatru Muzycznego, ponieważ do klubu wytwórnia dobudowywano hotel Hilton, który stał się niejako elementem Soundedit, bo w nim dzieją się nasze warsztaty. Te dwie edycje były trudne, także dla mnie, bo jeszcze podchodziłem do tego trochę nerwowo. Z drugiej strony to były też fantastyczne imprezy – w 2011 przyjechał do nas Flood, i była to też jedyna edycja, kiedy nie dojechała nam artystka! Julee Cruise. Wtedy musieliśmy naprędce skombinować wokalistkę do projektu Khana i Kida Congo, i była to Anita Lipnicka, która musiała zaśpiewać utwory z serialu Twin Peaks. I to się jakoś udało.
Soundedit jest fantastyczną przygodą – tak to trochę czuję, wszyscy w ekipie czujemy, i znowu nie możemy się jej doczekać. To jest dla nas takie trochę święto, przy którym będzie bardzo zabawnie, ale nigdy nie wiesz, co się wydarzy, i zawsze może być też trochę nerwowo.
I my na to oczywiście zapraszamy
Tak, od 11 do 14 listopada, a kto może to już 10, na spotkania. Jeśli chodzi o element edukacyjny, czy warsztaty, w tym roku będą dwudniowe (13-14 listopada), mamy też zaplanowane chyba ze sto wykładów. W galerii Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego powtarzamy też wystawę Łodzianie ze Złotym Uchem, która była pokazywana latem z okazji 600-lecia Łodzi, ale miała krótki czas ekspozycji. Zdjęcia Wojtka Bryndela i uszy różnych słynnych łódzkich muzyków.
Dziękuję Ci za rozmowę