Dlaczego nie wyszło, tak do końca, z Joanną and The Forests?
JOANNA PRYKOWSKA: Tak naprawdę nie mieliśmy za sobą żadnej wytwórni, myśmy to zrobili sami ze Zbyszkiem [Szmatłochem – db], jako zapaleńcy, kochający muzykę, kochający tworzyć. Takich dwóch wariatów, wiesz… Ja tę płytę, jako projekt, zrealizowałam w zasadzie sama. Dostałam wsparcie z urzędu miasta ze Szczecina, i dzięki temu mogliśmy się zebrać, nagrać tę płytę, zrobić teledysk… To była taka nasza chałupnicza robota. Mrówcza robota. Nie mając jakiejkolwiek wytwórni, zrealizowaliśmy po prostu swoje muzyczne marzenie, że mamy piosenki i chcielibyśmy je zarejestrować. W ten sposób wtedy myśleliśmy. Z Anieli jest zupełnie inna sytuacja – jestem w firmie [Kayax], mam do pomocy mnóstwo profesjonalnych osób, fajnego menadżera. Wiesz, ja przez całe życie nie miałam tak naprawdę żadnego menadżera.
W końcu startowałaś (z Firebirds) w czasach, kiedy polska scena muzyczna to w dużej mierze była partyzantka
Faktycznie, startowaliśmy w takich czasach, ale i potem nigdy nie myślałam o tym w tak profesjonalny sposób. A to trzeba tak myśleć, bo sama muzyka nie wystarczy, jeżeli człowiek sam nie czuje się menadżerem, nie czuje się na siłach, by to wszystko prowadzić. A uważam (uważam!), że w moim akurat przypadku jest to niemożliwe. Bo menadżer musi być twardy, umieć tupnąć nogą, a ja, ze swoją wrażliwością artystyczną, nie chciałabym siebie zdradzać wewnętrznie. Myślę, że bym miała wiele takich niefajnych dylematów.
Lepiej mieć kogoś przy sobie
No właśnie! Ani ja, ani Zbyszek nie potrafiliśmy tego robić, a jednak to, co zrobiliśmy, to kawał dobrej muzyki. Często wracam do „Jaśniebajki” i „Anieli”, choć akurat z płytą „Aniela” nie mieliśmy tyle szczęścia i fizycznie się nie ukazała, puściliśmy ją tylko w internecie. Mimo to marzę (rozmawiałam zresztą o tym ze Zbyszkiem), żeby obie te płyty ukazały się chociaż na winylach. Żeby to było w skromnej ilości, ale by został ślad.
Taki, który pozostawiły po sobie „Kolory” i „Trans”, no i „Desire”, choć tylko na kasecie
Powinniśmy to wznowić [„Kolory” i „Trans”], ale nie wiem, czy publishing jest realnie do ogarnięcia. Prawami rządził się PolyGram (Universal) i on ma prawa do tych płyt. Ale, na wszystko przyjdzie czas, Kayax zadziała… jak będzie chciał (śmiech). A może nie należy się na nikogo oglądać i czekać, tylko wziąć sprawy w swoje ręce…
…bo teraz musicie trochę podziałać jako Anieli. Mieliście jakieś złe recenzje swojej płyty? Szczerze – nie umiałem takich znaleźć (nie żebym specjalnie szukał). Wygląda, że udało Wam się wstrzelić
Mogłabym odpowiedzieć w swoim stylu: Widocznie trafiło to tylko do osób wyjątkowych i tylko do tych czekających na muzyczne wzruszenia i wstrząsy (śmiech). Może moja pozytywna projekcja rzeczywistości zaczyna działać! Jestem na etapie przeformatowywania swoich przekonań, bo mocno wierzę, że to co myślimy i w jaki sposób, ma realne oddziaływanie na rzeczywistość. A tak szczerze, to dopiero zdziwiłabym się gdyby naszej muzyki zechciały słuchać miliony, choć ponoć to kwestia dobrej promocji…..Bo gdyby dotarła do szerokiego grona, to pewnie znalazłby się niejeden znawca. Powiem Ci, że dla mnie dużym szokiem, i taką nową umiejętnością nabytą jest tworzenie muzyki i prezentowanie siebie w czasach internetu.
To jest ten element, którego brakowało „Jaśniebajce”? Promocja, której nie miała?
Nie miała – ani ta płyta, ani „Aniela”. Bardzo dużo energii poświęciłam na produkcję „Jaśniebajki”. Ja tę płytę, tak naprawdę, zrobiłam…
… a trzeba było po prostu pójść w promocję! (śmiech)
Trzeba było w promocję. I tu już, wiesz, zabrakło mi chyba pary. Byłam szczęśliwa, że mam ten krążek, że jest, i że mi się udało. Myśmy w Łodzi grali „Jaśniebajkę” w Szafie, świeżo po wydaniu tej płyty. To był super koncert, zagrany podczas festiwalu Łódź Czterech Kultur, i ja go doskonale pamiętam. Graliśmy w dużym składzie, z fajnymi instrumentami, i w ogóle… [był to skład pięcioosobowy, z Przemkiem Lorkiem, Feridem Lakhdarem i Leszkiem Grochalą]
Powiedziałaś dzisiaj ze sceny [rozmawialiśmy podczas Soundedit], że nagrywacie drugi album, i przyznaję – tempo macie ostre. Chyba, że są to rzeczy, które Wam zostały po pierwszym?
Wiesz skąd takie tempo? Bo mamy mało materiału na koncerty (śmiech) i chcielibyśmy normalne koncerty grać! W planach mamy koncerty w Stodole, sami, jako Anieli [koncert ma się odbyć w lutym 2023], potem w Krakowie, w Zaścianku. Prezentujemy się w radiu (357, duet zagrał mini koncert przy okazji zestawienia PL21], gdzie, mam nadzieję, mamy okazję zaprezentować się szerszemu gronu.
Czyli nie ma presji „drugiej płyty”, tym bardziej, że, jak mówisz, to już praktycznie za chwilę?
Czujemy, że po prostu chcemy. Bo tworzymy na fali tego, co zrobiliśmy z Pawłem na pierwszej płycie, a zrobiliśmy ją szybko, i może tego, że i Paweł, i ja, byliśmy tak głodni komponowania i tworzenia. Ja tak naprawdę nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedyś w ogóle stanę na scenie. Wychodzę po prostu z założenia, że trzeba zostawić po sobie dobre wrażenie, i nie ma nic na siłę.
Już takie zostawiłaś. W wywiadach z Wami [Anieli] zawsze przewija się nazwa „Firebirds”. Pojawialiście się kiedyś w telewizji, pamiętam specjalne programy z Waszymi teledyskami
Mimo że Firebirds w tamtym czasie nie był zespołem aż tak popularny jak np. Varius Manx, to jednak wpisał się i wrył się w pamięć ludzi. Telewizja – tak, dużo było tych programów, ale pamiętajmy, że nie było internetu. Myśmy jeździli po radiostacjach, grano nas więc w radiu i telewizji – dwóch mediach, które mogły wtedy podjąć promocję. A teraz? W zasadzie tylko internet, bo żeby dobrze do tego podejść i się wypromować, wystarczy właśnie sieć. Choć ja bym chciała, żeby moje piosenki były więcej grane w radiostacjach, wydaje mi się, że są melodyjne, „radiowe”. Zawsze jak tworzę piosenki, przede wszystkim skupiam się właśnie na pięknej melodii. Ale nie mnie to sądzić.
Dzisiaj do stacji komercyjnych niełatwo wejść takim zespołom, jak Wasz, bo okazuje się, że sama „radiowość” tu nie decyduje
Nie wiem jakimi to się rządzi prawami. Ale obserwuję to, na czym polega zaznaczanie obecności muzyka w dzisiejszych czasach, bo to czasami bardzo dalekie jest od muzyki.
Częściej liczy się widoczność, a ta przecież może być, i nierzadko jest, od muzyki oderwana
I ja się muszę tego wszystkiego nauczyć, bo nigdy w ten sposób nie myślałam. Dla mnie było to: „dobra, robimy fajną muzykę, i to wystarczy”. A tu nie, mamy zupełnie inne czasy, dlatego wszystko jest dla mnie trochę dzikie i nienaturalne.
Mimo to w „socjalach” całkiem nieźle sobie radzicie! Trochę musicie, co nie?
Ha ha, no tak. Ja nawet konto na Instagramie sobie założyłam, ponaglana takim wewnętrznym przeczuciem, że trzeba. I powoli dzielę się tym co mam pod podszewką, bo kogo dziś interesuje gadanie stricte o muzyce. Ciekawsze jest to co się kłębi w duszy i co powoduje ten wyrzut dźwięków i przemyśleń.
Macie rozeznanie, do kogo z nowym wcieleniem trafiliście? Ludzie Pokolenia X, czy udało się też dotrzeć do młodszych?
Liczę, że to będzie jak ze Stranger Things, że ktoś powie: „Wow! Jakie to jest zaj…” Niektórzy ludzie oburzają się na nagłe odkrycie Kate Bush, ale ja napisałam, że lepiej późno niż wcale, bo młodzi tego nie znają. Więc, mam takie wewnętrzne przekonanie, i nadzieję, że też nas może odkryją.
A porównania? Zdarza się, że ludzie szukają w Waszej muzyce, w Was samych, jakiegoś echa np. innych duetów?
JP: Na pewno brzmienie, które Paweł na tej płycie wypracował, mocno kojarzy się z latami 80., których Paweł się absolutnie nie wstydzi… Bo to jest muzyka na której oboje się wychowywaliśmy i którą nasiąknęliśmy.
Tu się nie ma czego wstydzić
My jesteśmy w tym samym wieku: Paweł, ja, Kaśka [Nosowska]. Ostatnio zrobiłyśmy sobie z Kaśką taki wieczór, zaczęłyśmy słuchać muzyki, na której myśmy się wychowywały. Czego myśmy nie słuchały – Opposition, New Model Army, Xmal Deutschland, Dead Can Dance, Cocteau Twins… Wszystko wjechało. To są lata 80! Paweł ma rację, że to faktycznie nie jest tylko elektronika, to jest takie 4AD mroku.
Bo ludzie często kojarzą lata 80. z zespołami typu Modern Talking, a to jest błąd. Weźmy katalog 4AD, Beggars Banquet…
Jasne że tak. Nawet dzisiaj, jechaliśmy z Pawłem, i to co przywoływaliśmy: Kate Bush – to są lata 80. Depeche Mode, Yazoo, Erasure… Potem nie było czegoś takiego, bo lata 90. to już techno i house (może), a lata 80. to są nasze zainteresowania i upodobania.
Ostatnim nurtem muzycznym, który zaproponował coś nowatorskiego, zmienił coś w muzyce, był new wave (i jego odłamy, jak synth-pop), a to właśnie początek lat 80.
Ależ oczywiście. Był ostatnim, który na trwałe wypalił takie piętno muzyczne. Ja się z tym zgadzam, i to właśnie słychać na naszej płycie. Nawet jak robiliśmy piosenki z Pawłem, to mówiliśmy coś w stylu: „Posłuchajmy tego, bo mi się to z tym kojarzy”; potem on coś zagrał: „A mnie to się kojarzy z tym…”. Albo mówiłam: „Weź mi to puść”!, bo czasami tego potrzebowałam, kiedy tkwiłam w jakimś martwym punkcie. Mieliśmy bardzo zbieżne inspiracje muzyczne przy tej płycie, ale były one na pewno ejtisowe.
Mieliście taką pokusę, żeby – przewrotnie – dorzucić do płyty covery, czy raczej nowe aranżacje utworów z Waszych poprzednich wcieleń muzycznych?
Bardzo bym chciała, ale to nie na płycie, tylko na koncercie gramy. „Harry”, a wcześniej też „Mimo wszystko”, ale Paweł z niego zrezygnował, i muszę go znowu namówić, bo bardzo ten utwór lubię, jest przepiękny i bardzo dobrze moim zdaniem brzmiał, bo graliśmy go tylko we dwójkę – Paweł z gitarą, ja śpiewałam. Robiło się przy nim nieziemsko. Ale Paweł powiedział, że nie chce go grać, więc muszę go trochę ponaciskać. Ale mamy zrobić inny cover. Marzy mi się Ordinary World Duran Duran. Chciałabym, żebyśmy ze trzy covery zagrali na koncercie. Mówię zawsze: Paweł, jeśli nam się to podoba, to czemu nie… . Całe życie chciałam, nawet z Firebrids, ale nie mogłam na to namówić Konrada [Cwajdę].
Covery potrafią na swój sposób ożywić koncert, rozruszać publikę
A ja zawsze chciałam, tylko Konrad się nie zgadzał; Paweł ma też straszne opory. Teraz w końcu go przekonałam, bo ten Ordinary World zawsze za mną chodzi… Są takie piosenki, prawda? Ale będziemy grać Chrisa Isaaka Wicked Games. Mówię: „Paweł, takie trzy byśmy mogli pograć, co by się komuś stało?” Tak to chyba jest z muzykami (śmiech), nie tylko u Pawła widzę ten lęk przed coverami.
Jak się debiutuje drugi raz – łatwiej, czy trudniej? Innego typu emocje?
Mnie się pozmieniało wszystko w głowie. Kiedyś miałabym duże oczekiwania, teraz nie mam żadnych, no może nie tak do końca żadnych, ale jakieś tam mam. Oczywiście, że chciałabym wieść tylko i wyłącznie życie artystyczne, żyć z muzyki i być wielbioną piosenkarką – kto tak nie myśli ten ściemnia. Zmieniło się we mnie to, że nie mam tej wewnętrznej nerwowości i presji czasu, może kobiety w pewnym wieku zaczynają mieć wywalone, taki wewnętrzy luz się pojawił. Jest o wiele dla mnie łatwiej bo cieszę się, że mogę z powrotem wyjść na scenę, i siebie wysłowić. I się zrealizować poza innymi moimi rolami. Bo my, drogie Panie, jesteśmy niezastąpione jako dobre żony, matki, gosposie, organizatorki wolnego czasu, i bądźmy również spełnione w sobie dla siebie, co właśnie staram się robić.
Wchodzisz innymi drzwiami?
Dla mnie zawsze było ważne jednak szukanie z odbiorcą wspólnego mianownika. Zawsze mi się wydawało, że to, co myślę i to, co czuję, może być dla kogoś ważne i może komuś pomóc, polepszyć życie. Wiesz, przez jakąś taką solidarność. I myślę, że to mi towarzyszy do tej pory i chyba dzięki temu robimy w ogóle to, co robimy. Myślę, że Paweł też ma taki przekaz, że może i chce się w ten sposób realizować, wiesz, tak „do ludzi”. Bo my żyjemy w ciężkich i podłych czasach, wiesz? Czasach oddalenia człowieka od człowieka, w czasach gdzie spycha się nas ludzi do roli konsumenta, a nie istoty czującej i myślącej. Coraz częściej wydaje mi się, że większość z nas dała się zmanipulować i zapomnieliśmy, że mamy duszę, że pragniemy po prostu troski, czułości i uwagi takiej czysto ludzkiej. Wieje chłodem. Za każdym razem jak sobie myślę, że napiszę wesołą piosenkę, to „biorę butelkę wina, siadam i piję”, i myślę sobie: to będzie wesoła piosenka. I piszę piosenkę, bo tylko to tak naprawdę pozwala mi się odciąć. I tak samo to ze mnie wypływa, ta nasza sflaczała rzeczywistość i my, pogubieni. Myślę, że moje piosenki nie są smutne, one są refleksyjne i melancholijne. Jedyny wesoły tekst na naszej płycie to jest Poświt, bardzo taneczny utwór.
Dlatego płyty „Błysk” dobrze słucha się jako całości
To dobrze, bo teraz są czasy takie „niepłytowe”, jak mówi Paweł. Robi się częściej jakieś EP-ki, single, a myśmy o tej płycie myśleli właśnie jako o całości. Naprawdę nie wyobrażaliśmy sobie, że moglibyśmy nagrać 3 czy 5 piosenek, i koniec. Nie. Tu była przestrzeń na porozmawianie o wszystkim, bo ja w tych piosenkach dużo różnych tematów poruszam, ale głównie interesuje mnie człowiek i relacje. Zanikające, oziębiające się relacje między ludźmi. I to jest to moje wołanie na puszczy.
Jest wyczuwalna pewna gęsta atmosfera intymności i tego człowieka, który jest w tym centrum i właściwie… stoi
I to jest to moje, to nasze wołanie: usłyszcie nas! Bo myśmy się pogubili strasznie, żyjemy w takim pędzie i złudnych wyobrażeniach, że po prostu łatwo się pogubić.
A muzyka to powinna zmieniać
Zawsze tak uważałam, że muzyka, oprócz treści rozrywkowej, powinna wpływać na rzeczywistość. W ogóle uważam, że sztuka powinna zawsze mieć taki wpływ; głos, który będzie właśnie tę rzeczywistość kształtował i zawsze stawiał jakieś znaki zapytania. Tak definiuję sztukę, i tego też w niej szukam. Musi mnie wzruszać, wewnętrznie przemówić do mnie, potrząsnąć mną. Muszę mieć gęsią skórę – ja inaczej nie umiem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Joanną odbyła się podczas tegorocznego Soundedit w Łodzi, 5 listopada, w Łodzi.