W kroplach deszczu – 17 maja, Strefa Polibuda/PK
O ile czwartek w strefie Plaża AGH stał pod znakiem muzycznego “pół-żartu”, tak piątek w Strefie Polibuda, na starym lotnisku Rakowice-Czyżyny, dedykowano dojrzalszemu gronu fanów takich grup jak Lady Pank czy Pidżama Porno. Zanim jednak oni, sceną zawładnął zespół Lordofon.
Weszli na scenę punktualnie o 18:30 w… trzyosobowym składzie. Trzeci członek zespołu gra z nimi od ponad roku, nie był to więc losowo złapany przechodzień. Zanim wyszli na scenę, na ekranie pojawiło się odliczanie od 20 w dół (co tłum skandował niczym na imprezie sylwestrowej), a w tle leciały krople deszczu – te wirtualne i te na żywo. Show rozpoczęło Francoise Hardy, odśpiewany razem z wokalistą niemalże w całości. Przy drugim wyszły problemy techniczne (wywołane od dłuższego czasu padającym deszczem), które powodowały mocne i głuche dudnienie perkusji, zniekształcające dźwięk. Niezrażony tym zespół grał, momentami bardziej a capella, włączając do gry publikę i obracając całą sytuację w nowe, ciekawe doświadczenie.
Bardzo podobała mi się płynąca ze sceny energia chłopaków z Lordofonu, którzy nie mieli problemu w kontakcie z publiką, momentami zaczepiając ludzi i motywując ich do zwykłych nawet krzyków między piosenkami. Deszcz padał przez kilka pierwszych utworów i obficie zmoczył tłum, więc takie „zagrzewki” się przydały.
Opener, po nim Ctrl + Z, i znów wspólne śpiewy, plus w tle, na ekranie animacja – specjalnie przygotowana pod występ albo wzięta z ich video z YouTube. Każda z nich odpowiednio dopełniała klimat i wydźwięk danego utworu, tworząc ciekawe połączenie abstrakcji i czegoś znajomego. Cała scena była zresztą przygotowana w taki sposób, by przedstawiać chłopaków na łące (z dwoma kolorowymi kwiatkami stojącymi na dwóch końcach sceny) i znanym z grafik setem perkusyjnym na trawie. Do tego kolorowe gitary i sami muzycy w barwnych koszulach sportowych.
Z pierwszego albumu „Koło” zagrali m.in. 4:35, Figaro i Głupka, z „Passé” – Tatuaż z wąsem na palcu, Taconafide czy Pętla. Miłym zaskoczeniem był nowy kawałek, który zespół grał dotąd tylko na Juwenaliach w Warszawie (został dobrze przyjęty) i obiecał, że jeśli tu również spotka się z pozytywnym odzewem, to pomyślą nad jego wydaniem. Po reakcjach możemy spodziewać się nowego singla już niedługo (oby, bo był super!). Gdy wybrzmiały pierwsze nuty Grawitacji, dało się wyczuć, że to na ten kawałek czekano. Zauważył to też Maciej, który pozwolił publiczności śpiewać całe refreny i części zwrotek. Po ponad godzinie grania grupa ogłosiła, że zrobią teraz to, co zawsze na koniec: zejdą ze sceny (tu Maciek puścił oczko). Gdy tylko zniknęli z pola widzenia, zaczęło się skandowanie „Jeszcze jeden!” oraz „Lor-do-fon!”, i w ten sposób wrócili, i zagrali bis, czyli Kobayashi. Zanim zaczęli, dwie osoby z tłumu krzyknęły, że chciałyby go zaśpiewać, takim oto trafem Kubie i Mateuszowi udało się wykonać piosenkę razem z zespołem. Nie od dziś wiadomo, że tak życie pisze własne scenariusze!
Po Lordofonie sceną zawładnął zespół z wokalistą w charakterystycznym cylindrze. Pidżama Porno na czele z Grabażem objęła dowodzenie muzyczną strefą wydarzenia, dając naprawdę długi koncert, podczas którego nie zabrakło takich hitów jak Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości. Podczas koncertu Pidżamy zaczęło się ściemniać, gasnące słońce i powoli okrywający mrokiem betonowy plac nadał wydarzeniu tak mistyczny klimat, że duża część młodszych żaków zamiast tańczyć, po prostu siedziała z boku sceny na ziemi, zasłuchana w głos Grabaża. Tańczących oczywiście też nie brakowało, ale przysłaniał ich rosnący tłum.
Jako trzecia wystąpiła niekwestionowana gwiazda wieczoru, czyli zespół Lady Pank. Tłum zebrany pod sceną wzrósł co najmniej trzykrotnie, stojąc z przodu ciężko było dojrzeć jego koniec. Zespół Panasewicza i Borysewicza wyróżnił się na tle innych juwenaliowych grup tym, że praktycznie nie było piosenki, której nie znałby tłum: Tacy sami, Mniej niż zero, Zostawcie Titanica, Kryzysowa narzeczona, to tylko niektóre z hitów, jakie zagrali. Dotąd na żadnym juwenaliowym koncercie nie było tylu transparentów, co na Lady Pank, głównie z prośbą o zdjęcie lub wykonanie jakiegoś utworu. Na koniec koncertu wystrzelono w górę piękne, kolorowe confetti, które tłum skomentował okrzykiem zachwytu, gdyż pięknie kontrastowało z całkowicie czarnym niebem. Jedynym minusem (zasłyszanym w tłumie) był fakt, że Panasewicz praktycznie w ogóle nie rozmawiał z publiką między utworami, mimo to Lady Pank, choć rok wcześniej także występowali na krakowskich Juwenaliach, pewnie nie raz zgromadzi tłum podczas kolejnych edycji imprezy.
Sobota, 18 maja, była ostatnim dzień juwenaliowych koncertów i jednocześnie plejadą weteranów polskiej sceny rock-punk-bluesowej. Jednak nie tylko, bo w strefie Plaża AGH, jako pierwsi tego dnia wystąpili Justyna Święs i Kuba Karaś, czyli…
The Dumplings
Zebrali pokaźne grono fanów. Od niedawna gra z nimi na żywo perkusistka, Wiktoria Jakubowska (która występuje z Kubą także w zespole Karaś/Rogucki), ciekawym zabiegiem okazuje się też zmiana stylu graficznego loga zespołu, które wygląda niczym z heavy metalowej kapeli. Według mnie nie do końca się jednak wpasowuje (ale jako fanka nie mam nic do gadania).
Rozpoczęli jedną ze swych najbardziej znanych piosenek, Raj, do którego wszyscy automatycznie się przenieśli, z drugą wrócili do pierwszego albumu (Betonowy las), przy trzecim sięgając do „Sea You Later” (Oddychasz). Oboje chętnie utrzymywali kontakt z publicznością, widać, że cieszą się powrotem, ale (co również przyznawali) czują się trochę jak dinozaury, bo od dawna razem nie grali na taką skalę.
Kolejne były Nieszczęśliwa i Kocham być z Tobą, przy którym publiczność mocno się ożywiła. W którymś momencie Justyna wyszła zza swojego zestawu klawiszowego i przybliżyła do publiki, co wywołało jeszcze większe poruszenie (dlatego zespół ponownie zagrał refren). Kuba otwarcie przyznał: „Dawno nikt tak nie skakał na naszym koncercie”. W tym roku zespół obchodzi dziesięciolecie działalności artystycznej i z tej okazji szykuje m.in. nowy singiel (już w czerwcu). Potem zabrzmiało Każda z nas, którą The Dumplings nagrali w 2020 roku jako wsparcie dla protestów przeciwko zaostrzeniu przepisów dotyczących aborcji. Co rzuciło mi się w oczy wcześniej, ale teraz wyraźniej, kolory reflektorów dopasowane były do motywów piosenek (w przypadku singli) czy płyt, z których pochodzą, co było ciekawym zabiegiem, dając również do myślenia fanom.
The Dumplings zagrali jeszcze Przykro mi, Frank czy Tam gdzie jest nudno, ale gdzie będziemy szczęśliwi, które równie mocno poruszyły publikę. Do tego utwory spoza albumów – Ach nie mnie jednej czy Bez słów, które ku zaskoczeniu zespołu znało sporo osób. Na bis jeszcze Dla nas KRS 0000 338 803, przy którym tłum jeszcze raz dał z siebie maksimum energii. Cieszy, że The Dumplings wciąż mają w sobie to coś i są w stanie zaskoczyć fanów.
Dżem
Kolejną gwiazdą wieczoru był Dżem, na którym frekwencja znacznie wzrosła. Zanim pochodząca ze śląska grupa zaczęła grać, w tłumie dyskutowano przede wszystkim o nowym wokaliście, ponieważ w tym roku Maćka Balcara zastąpił Sebastian Riedel, syn Ryśka, najbardziej ikonicznego frontmana Dżemu. Grupa zaczęła występ chwilę wcześniej, niż planowano, grając z początku mniej znane utwory, a największe hity – Czerwony jak cegła, Sen o Victorii, List do M czy Whisky – zostawiając na później. Sebastian nie wspominał za wiele o Ryśku, ale przy piosence List do M oznajmił, że teraz on napisze list, który kiedyś pisał jego ojciec. Sen o Victorii zadedykował natomiast wszystkim zgromadzonym i gdy ją śpiewał, gdy pod rozgwieżdżonym niebem wybrzmiały słowa „Wszystkie gwiazdy nieba, wszystkie gwiazdy pod”, dało się wyczuć ducha Ryśka Riedla, wciąż zaklętego w muzyce Dżemu. Śpiewał nie tylko tłum pod sceną, śpiewali też siedzący przy telebimie w strefie gastro studenci, popijający złocisty trunek i na chwilę przerywający koleżeńskie dysputy, by w zamyśleniu pokiwać się rytmicznie do melodii. Magii Ryśka i Sebastiana, w pewien sposób tworzących duet, dali się ponieść wszyscy. A przecież Kraków już zapisał się dużymi literami w historii Dżemu, ponieważ to właśnie w tym mieście, 16 marca 1994 roku odbył się ostatni koncert z Ryśkiem jako wokalistą. Po Dżemie na juwenaliowej scenie wystąpił
Kult
I był to jeden z najlepszych koncertów tej edycji. Kazik Staszewski udowodnił, że stale jest w wysokiej formie, a tak znane utwory jak Arahja, Baranek, Polska, Po co wolność czy Piosenka młodych wioślarzy, to wciąż klasowe i kultowe utwory. Przy ostatniej wspomnianej, zgromadzony pod sceną tłum zamiast tańczyć usiadł na ziemi i zaczął… wiosłować. Warto było to zobaczyć.
W czasie, w którym Kult rozgrzewał tłum w Strefie Plaża, w Strefie Żaczek grało T.Love. Obie strefy dzieli tylko dwadzieścia minut spacerem, co pozwoliłoby na dość szybkie przemieszczanie się z jednej do drugiej, nie zapominajmy jednak, że mówimy o Juwenaliach, podczas których autobusy są przepełnione, a zamówienie taksówki oznacza dłuższe czekanie.
Wcześniej w Strefie Żaczek, jako support, wystąpił Atawizm, czyli muzyczny duet, który tworzą Zosia Ścigaj i Mateusz Kamiński. Był to ich debiutancki, całkiem udany występ w Krakowie. Następnie scenę przejęły Strachy na Lachy, na koncert których Grabaż zapraszał fanów już podczas piątkowego występu Pidżamy Porno. Ja jednak czekała na
T. Love
To oni wystąpili na zakończenie wieczoru, jak i całej imprezy. T. Love jest zespołem, który zapisał się dużymi literami w muzycznej historii mojego dzieciństwa, ponieważ głównie dzięki niemu poznałam się z polską sceną muzyczną. Nie mogłam więc nie skorzystać z okazji usłyszenia Muńka Staszczyka z zespołem na żywo. Często zdarza się, że gdy wracamy do pewnych rzeczy po latach, rozczarowują nas i tracą całą magię, którą miały za dzieciaka. Tego samego absolutnie nie można powiedzieć o T.Love, którzy zrobili naprawdę wspaniałe show.
Przede wszystkim Muniek bardzo dbał o kontakt z publicznością i nie przerwał go ani na chwilę. „Dawno nas tutaj w Krakowie nie było!” – zauważył od razu po wejściu na scenę i przywitaniu się z czekającym tłumem. Następnie, w trakcie występu, co kilka piosenek upewniał się, że tylne rzędy bawią się równie dobrze jak przednie, pytał o nastroje osób na balkonie, czy pozdrawiał osoby oglądające koncert z okien akademika, wspominając przy tym, jak samemu mieszkał w podobnym. Dziękował fanom za każdą wspólnie odśpiewaną piosenkę, a było ich sporo: Chłopaki nie płaczą, Ajrish, Nie, nie, nie, Warszawa czy wreszcie legendarny King. „Mówiono o nim King, w mieście Świętej Wieży” to było dla mnie niezwykłe uczucie – usłyszeć na żywo piosenkę, którą w dzieciństwie słyszało się w radiu niemal każdego wieczora. Muniek tańczył i skakał po scenie tak żywiołowo, jakby sam był jednym ze studentów. Jego energia przeniosła się na niemal wszystkich uczestników wydarzenia, mimo że w porównaniu do tłumów w Strefie Plaża AGH, koncert w Strefie Żaczek można określić jako „kameralny”. Tak zakończyła się juwenaliowa sobota, która była ostatnim dzień juwenaliowych koncertów, ale ogrom wrażeń z całego eventu i wszystkich koncertów, trzymały mnie w dobrym nastroju, jeszcze przez parę dni.
Relacje:
Patrycja: Sad Smiles, WaluśKraksaKryzys, Lordofon, The Dumplings
Irena: Dżem, Pidżama Porno, Kult, Lady Pank, T. Love
Foto: Patrycja