Choć sama trasa przebiega bez muzycznych niespodzianek, artystka skompilowała koncertową setlistę tak starannie, że występ nie ma przestanków – chyba, że są nimi chwilowe problemy z nagłośnieniem (Show Me The Face). Choć może był to spóźniony sabotaż po antyputinowskiej introdukcji Goodbye My Dictator? Piosenka, niczym motyw przewodni, zamyka też europejskie koncerty Gurevich, spinając je osobliwą klamrą – pod koniec refren razem z artystką wyśpiewuje już publiczność, energicznie „wyklaskując” Putlera na out. To jednak jedyny polityczny akcent.
Podczas całego występu artystka chętnie wchodzi w krótkie, słowne zwarcia z publicznością, jak zawsze w lekko satyrycznym tonie. Nie snuje przy tym przydługich opowieści, zostawiając dla nich miejsce w wyśpiewywanych utworach. Dwa momenty w kwadracie były absolutami – to wybrane z „Party Girl” Friday Night oraz z rewelacyjnie podbitą aranżacją Vacation From Love. Doskonale wypadły Drugs Saved My Life i (tradycyjnie nieklasyfikowalne) odgrywane solo Party Girl. Podobać się mógł zagrany jako drugi First Six Months of Love, bardzo dobrze też wypadły, w drugiej części koncertu, dynamiczny Fatalist Love i rozwijający się hipnotycznie What Was Said.
Szkoda, że z „Ecstasy in the Shadow of Ecstasy” padło na zestaw Here‘s the Part – Love From a Distance – Mrs. Robinson, bo ostatni album ma ukrytych więcej znacznie mocniejszych numerów. Z nich był jedynie odegrany na początek „bisu” For Old Time‘s Sake. Nie rozumiem też perkusyjnego ubogacenia Lovers Are Strangers, bo o ile Troels Dankert jest świeżym nabytkiem koncertowym Gurevich, to w tym utworze Duńczyk przeszkadzał.
Poza Dankertem, w wiosennej trasie Michelle towarzyszą Robin Thomson (na gitarze), i schowany za nim na scenie Tim Isherwood (klawisze). Tym razem Kanadyjka sięgała tylko po gitary, lecz dla piękna jej muzyki ma to znaczenie drugorzędne. Stając na scenie, za każdym razem porusza i magnetyzuje, potwierdzając tym – chcąc nie chcąc – swoją nieprzeciętność. Wspaniały koncert.