Set Give Up To Failure rozpoczął się kwadrans przed 20, od zamykającego ich nowy album, tytułowego Cocoon. Wrocławski kwartet na swej drugiej płycie oparł koncert, z debiutu grając dwa utwory – All I Wanted i na koniec występu Million Words. Nie zabrakło singlowego Slow Collapse, czy Chimeric Head.
Muzycznie zespół wpada w wiele różnych przestrzeni, brnąc na zmianę w brzmieniu gotyckiego rock metalu, noise’u, post-rocka, zahaczając też o darkwave. GUTF serwują powolne kompozycje, jeśli już rozwijające się, to też niespiesznie, acz klimatycznie. Nie inaczej było we wtorkowy wieczór. Zawsze raczej ciężej, niż lżej, i ze schowanym za gitarami wokalem, który na żywo potrzebowałby się czasem wyraźniej przebić. W całości dobry to set, skondensowany i zagrany mocno (partie perkusji!). Tylko w jednym, dosłownie jednym momencie pomyślałem o nieznacznym, ożywczym przyspieszeniu, by oderwać głowę od ściany gitar. Myśl tę jednak szybko porzuciłem.
She Wants Revenge zaczęli dokładnie tak samo, jak 18 lat temu debiutancki album, od Red Flags and Long Nights. Tym razem nie zgrywała mi się jednak żywa, brzmiąca płasko i za głośno perkusja, z zakodowanym w głowie automatem na płycie. Doszły do tego problemy techniczne – słabo słyszalny wokal i zagubiona gitara, i pierwszy utwór trzeba było spisać na straty. Taki los, wcale nierzadki, piosenek otwarcia, ale wiadomo, że SWR mają w zanadrzu więcej podobnie wbijających młotów. Jeszcze przez chwilę poszli po ścieżkach pierwszej płyty, z These Things, czyli specjalnym utworem naszej fotograf. Duży sentyment, w trakcie którego brzmienie grupy wciąż było w rozpędzie i pozostaliśmy w niedosycie. Niby wiadomo, że “They are not a bad mans, it’s coused of these things…”.
Potem już, muzycznie, na przemian z każdej z płyt, i z każdym utworem muzycy SWR wyraźnie się rozgrywali. Bliska stałemu wrzeniu była za to temperatura wśród publiki. Dawno nie czułem tylu stopni na koncercie, i tej wcale nie potęgował zaduch klasztornej sali. Jeszcze Sister z debiutu, a potem to, czego wyczekiwałem, czyli Take the World (z „Valleyheart”). Z nieco słabiej słyszalnymi miejscowo klawiszami, co tym razem musiałem podarować. Niezmiennie porusza, bo w końcu „Your pulse, it races with mine, and I swear we can take the world”.
Written in Blood, z „On the way to the wedding, dressed in black” krzyczanym gdzieniegdzie przez zastęp młodości w gotyckim sztafażu. Czy mogło być inaczej, w takich wnętrzach? Moment, w którym człowiek upewnia się, że to Justin Warfield skupia uwagę, a przecież i Adama Bravina, i pozostałych muzyków SWR trudno uznać za tło. Tym bardziej, gdy puls nadają na zmianę bas i delikatna elektronika.
Nie był to jeszcze moment, w którym Warfield poczuł się pewniej wokalnie. Wraz z Little Stars i Pretend the World Has Ended nadeszła słabsza chwila, jak na chwilę przystało – krótka. Bo She Loves Me…, z zaskakująco włączonym fragmentem Spellbound Siouxsie and The Banshees, podniosło poziom ogólnej ekscytacji. A spora grupa śpiewała refren wspólnie z liderem SWR. Jeszcze marszowy True Romance, znowu przy „wsparciu” publiki Rachael. Takich momentów było w trakcie występu całkiem sporo.
Zeszli na chwilę, by oczywiście wrócić, bo jakżeby tak – bez tańca? Po powrocie otworzył się drugi koncert, a przynajmniej takie było wrażenie. Nowa, błogosławiona energia spłynęła na wszystkich, i z takiego zastrzyku skrzętnie wszyscy skorzystali. Początkowo jeszcze nie ja, bo She Will Always Be a Broken Girl nie należy do moich ulubionych (w duchu żałowałem, że nie było to Broken Promises czy Someone Must Get Hurt). Suck It Up zabrzmiało bardziej przekonująco niż na płycie, a został jeszcze fantastyczny Out of Control, który zgodnie okrzyknięto (a jakże) naszym „favourite song”. Miejscami ogłuszające były te wtórowania publiczności. Na koniec zostawili rozciągliwy Tear You Apart, z cudownym ukłonem w stronę Bauhaus. Tear…, który jest tak skomponowany, by wydłużać go w nieskończoność, i bawić się nim, jak na luzie właśnie robi to zespół. Tear…, którym zawsze kończą.
„Wydaliśmy trzy albumy i dwie EP-ki. Ludzie pytają nas, czy nagramy nową płytę. Odpowiedź brzmi: tak.” She Wants Revenge grają podczas tej trasy zaczątek nowego materiału. Tak było i we Wrocławiu, gdzie mogliśmy usłyszeć See the Distance, See the Truth oraz Believe. Oba gdzieś w połowie setu. Pierwszy, super dynamiczny, najbardziej post punkowy, osadzony gdzieś w początkach nowej fali. Believe, to już bardziej klasyczny SWR, który ma wszelkie zadatki, by stanąć w szeregu z najbardziej znanymi nagraniami zespołu.
To był ogólnie świetny koncert, nawet, jeśli odejmiemy mu nieco punktów za techniczne nierówności, brak pełnego, elektro-syntetycznego brzmienia, w tym specyficznej dla grupy elektrycznej perkusji (nawet, jeśli ta żywa brzmiała w końcu dobrze). To właśnie elektronice najbardziej się oberwało, ostatecznie nie było nam dane usłyszeć pada perkusyjnego Adama (Tear You Apart). Można oczywiście zapytać: komu to tak naprawdę przeszkadzało? She Wants Revenge w końcu trafili do Polski, i obiecali, że wrócą, jeśli i my do nich wrócimy. Gdyby ruszyła już dziś sprzedaż biletów na koncert w 2025 roku, założę się, że na miejscu wszyscy, jak jeden, byśmy je kupili.
PS: Nie zapominajmy, że były też życzenia dla Bowiego. Syna Justina. Wykrzyczane telefonicznie przez nas wszystkich.