WaluśKraksaKryzys
Zanim na scenie stopy postawił Waluś z zespołem, z głośników powitał nas głos: robotyczny, generowany automatycznie (dało się słyszeć powtarzany błąd w wymowie), życzący „szczęścia i zdrowia w życiu prywatnym i zawodowym”. Ciekawy zabieg, który dość długo odbijał się echem w głowie.
Sam Waluś zaprezentował się inaczej, niż podczas ostatniego występu w Krakowie (majowe Juwenalia), na jakim go widziałam. Zamiast jeansowej kurtki i czapki z daszkiem, luźna marynarka pod krawatem, a włosy, wtedy niechlujnie roztrzepane, teraz miał zaczesane do tyłu i upięte. Zapowiadało to trochę inną odsłonę artystyczną i faktycznie – taki strój dodał mu nieco większej powagi. Nie zmieniło się jedno: gdy przychodzi do kontaktu z publicznością, opowiadania historii czy komentowania spontanicznych sytuacji, Waluś pozostaje jednym z niewielu artystów, którym wychodzi to naturalnie, lekko i zabawnie.
COŚ NIECOŚ z „+piekło+niebo+” w roli otwieracza sprawdził się świetnie, bo od razu rozruszał publikę. Tego wieczoru z ostatniej jak dotąd płyty WKK usłyszeliśmy jeszcze m.in. dolce vita, zazwyczaj myślę o sobie w kontekście twojej osoby oraz siłę w poczuciu bezradności. W secie nie zabrakło także najnowszego SPRAWDŹ TO))), który jest tak dobry, że ma szansę na stałe wejść w koncertowy zestaw, choć odniosłam wrażenie, że nie został przyjęty tak dobrze, jak by się można spodziewać. Inaczej było przy powrotach do starszej twórczości, choć takie podróże to zazwyczaj na koncertach strzał w dziesiątkę. Gdy wybrzmiały, dynamicznie i pewnie, MiłyMłodyCzłowiek, NaNoże, Czeczerecze, czy KilogramDobrychChwil, fani dali z siebie chyba więcej niż 100%. Słychać było wykrzykiwane za Walusia pełne refreny czy śpiewane z nim zwrotki; nie zabrakło oczywiście pogo, do którego sam artysta mocno zachęcał, podkreślając, że to pierwsza na tej trasie taka ściana śmierci. Lekko mnie to zdziwiło, bo przecież jego występy zawsze wiązały się z energetyczną reakcją publiczności. Po takim uznaniu w Hype Parku można było odczuć, że publiczność dawała z siebie jeszcze więcej.
Po godzinie zespół zszedł ze sceny, a zanim na nią w komplecie powrócił, zrobił to sam Waluś. I zaczął od… żonglerki trzema jabłkami, które następnie rozrzucił w różne strony publiczności. Po tym „solowym występie” pojawili się pozostali muzycy i w części bisowanej zaserwowali aż 5 piosenek, tym razem skupiając się na płycie „ATAK”. Usłyszeliśmy GŁĘBOKO SCHOWANE (OS. KOLOROWE), MUSZĘ ROBIĆ TE GŁUPOTY, DLACZEGO DAWNIEJ BYŁEM INNY oraz KROK PO KROKU, który kapela rewelacyjnie rozciągnęła gitarowo i perkusyjnie o kilka minut, ostro przy tym jammując.
Cool Kids of Death
20 minut po WKK na scenę weszli Cool Kids of Death i szybko okazało się, że w przypadku ich scenicznego anturażu wszystko jest po staremu. Oznaczało to również, że za sprawą dynamiki Krzysztofa Ostrowskiego, ubranego lekko w dresy i t-shirt, ciężko było przez kolejne kilkadziesiąt minut trafić na moment bezruchu. Po zdaniu na przywitanie – „przyjechaliśmy z Łodzi” – ktoś w tłumie żartobliwie rzucił coś w stylu „przykro nam”. Jasne było, że krakowska publika, armia wiernych fanów zespołu, stała w gotowości na przyjemną, podsceniczną zadymkę. Pokazał to już pierwszy utwór, Jedz sól, który zwiastował, że będzie bezkompromisowo, co natychmiast pokazał wir pogo, podczas którego nawet osoby stojące przy barierkach obrywały pociskami złożonymi z ludzi.
Zespół zapowiedział, że zagra wszystkie najnowsze numery, nie zabrakło więc wydanej dosłownie chwilę temu ((29.11.24) „Origami EP”. Tu też, z utworami typu Ciągle i Żart przyjdzie się publice jeszcze chwilę oswajać, ale kiedy obok grane są Nie warto, Generacja nic czy Kiedy już spaliłem wszystko (wszystko z debiutu), a także Armia zbawienia (z płyty „2”) – set samoistnie gra. Więcej: przy Armii… chyba po raz pierwszy można było wpaść na crowdsurfing i muszę przyznać, że tak dzikiego szaleństwa grupy fanów już dawno nie widziałam. Z klasycznych utworów CKOD pojawiły się jeszcze Spaliny, Hej chłopcze oraz zawsze chwytliwe To nie zdarza się nam – wszystkie z trzeciego albumu Łodzian. Zespół nie zapomniał też o bardzo lubianej płycie „Afterparty”, z której przypomniał Bal sobowtórów, Biec, czy tytułowe Afterparty.
Cool Kids of Death mają to do siebie, że w trakcie koncertów utrzymują stałą temperaturę wśród publiczności. Taki mają repertuar, tak układają setlisty. W efekcie doświadczenie koncertowe opiera się na skacząco-tańczącej sali (solo lub w grupie) i sile słów, które odbijane wracają zwrotnie od publiki do zespołu. Kiedy pod koniec koncertu CKOD zagrali Nie ma lekko, tj. ostatni utwór z „Origami EP”, oraz zamykający debiutancki krążek Uważaj, był to świetny kontrast pokazujący ewolucję zespołu. Zespołu, który wciąż potrafi utrzymać ducha dobrych początków.
Pomysł na wspólną trasę WalusiaKraksyKryzysa i Cool Kids of Death okazał się świetny w swej prostocie. Oba zespoły dzieli kilka ładnych lat najnowszej historii polskiej rockowej alternatywy, ale łączone koncerty umocniły przekonanie, że jest twardy grunt na oba brzmienia. Podane z odrobiną szaleństwa, stale na nowo eksplodującą dynamiką, a przy tym na nieczęstym, przy tym poziomie ekspresji, poziomie. A wszystko to naturalnie, i bardzo, cieszy.
Autorzy: Patrycja Drabik, Darek Baran