21 kwietnia
Nie powiem, że nie czekałem na rzadko grane piosenki z dwóch pierwszych płyt. Mam do nich wielki sentyment, bo premiera „Spalam się” przypadała na moje lata szkolne i zawsze gromko śpiewaliśmy Świadomość, Bagdad czy Jeszcze Polska. Nie do powtórzenia, nie tym razem.
Krakowski koncert skupił się na ostatnim krążku „Zaraza”, który wybrzmiał chyba w połowie, od Kwarantanny, poprzez Nigdzie już nie pójdę dziś, Demokrację, po Bohatera. Nie jestem fanem samego krążka, na żywo nagrania te odbierałem po raz pierwszy, ale czułem, że brak w nich charakterystycznej przebojowości, co odbija się na sekwencyjności koncertu. Nadal nie rozumiem koniunkturalnego Nie mam na nic czasu, bo oglądam seriale, który jest po prostu przaśny. I tak poleciał w Studiu. Na szczęście doraźnych utworów w repertuarze Kazika znajdziemy promil i w nim można je zatopić. Na szczęście też (to już drugie) Kazik gra koncerty długie i umiejętnie przebiera w swoim katalogu. Tym razem przygotowując dla niego grunt na dwa wieczory.
Nie było wprawdzie większych niespodzianek, ale pośpiewaliśmy Maćka i Nie mam nogi – to z „12 groszy”, z których Kazik zagrał też Jak bardzo możesz zmienić się, by sprzedać swą muzykę. Było Spalam się i były Dziewczyny, oba najstarsze tego wieczoru, nie licząc coverów. Z „Oddalenia” tylko Łysy jedzie do Moskwy, poza tym świetnie wybrzmiałe 25 lat niewinności, wyczekiwany Tata Dilera, Artyści, czy zaczynany kilkukrotnie Andrzej Gołota – te ostatnie z klasyków KNŻ. Dostaliśmy Natalię w Brooklynie (z czasów El Dupa), coś kultowego: Zabiłem kolegę na poligonie, Celinę, oraz, zagrany na życzenie młodego widza, który trzymał kartkę z prośbą o… Gdy nie ma dzieci. Dostał to, co chciał. Następnym razem też coś wymaluję. Kazelot nie zapomniał o coverach (Kurta Weilla – Ballad of the Soldier’s Wife, Silnej Grupy Pod Wezwaniem – Wiedźmy, UK Subs – Warhead, czy Deadlock – I Am on the Top). I tylko można się było zastanawiać, co zostanie nam na dzień drugi. Okazało się, że całkiem, całkiem sporo.
22 kwietnia. Kazik i Kwartet ProForma
Drugiego wieczoru z Kwartetem ProForma poszerzone instrumentarium i bogatsze aranżacje były oczywiście normą. Koncert przybierał to charakter poetycki, to bardziej ludowy, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Decydował o tym repertuar. Chyba więcej było rozmów, introdukcji, śmiechu i bon motów. Znowu mieliśmy lekcję z solowego Kazika, i to jaką! Znakomity Komandor Tarkin, Sztos (zagrane trochę słabiej niestety) i moje ulubione Oddalenie. Do tego powtórka z Taty Dilera (KNŻ) i 12 groszy, którego, dla odmiany, wczoraj nie było. I przekrój coverów – od tych przebojowych (Malcziki, Krzesło łaski), poprzez czysto poetyckie (Prosty człowiek i Pan Kmicic Jacka Kaczmarskiego czy Rybi puzon Toma Waitsa). Z repertuaru SGPW Piwko i Mariola, z Cave’a jeszcze Weeping Song, do tego Leonard Cohen (Prawie tak jak blues) i klasycznie już wieńczący wieczór Ace Of Spades Motörhead. Drugi wieczór obfitował też w premiery, bo Kazik z Kwartetem zapowiedzieli nową płytę („Po moim trupie”), dzięki czemu usłyszeliśmy 23 minuty, Smrut i Rudego 102. Ten ostatni świeżo wjechał do internetu i część z nas już go znała. Wykonania na żywo zapowiadają nową płytę najlepiej, jest więc na co ostrzyć słuch. Będzie jak za starych dobrych… Wróć!
Tak, jak pierwszego wieczoru z Kazikiem dominowała płyta „Zaraza”, tak dziś był to album „Tata Kazika kontra Hedora” – Nie dali ojce na początek, a potem jeszcze m.in. świetny Kongres Nauki Polskiej, 1947 i Most. Zdrowa dawka, niczym most właśnie łącząca.
Nie wiem, jak podsumowywać takie wieczory z artystą, bo z jednej strony nastawione są one na przegląd twórczości jak każdy prawie koncert, z drugiej jednak selekcja, jakiej musi dokonać twórca pokroju Kazika, z każdego swojego wcielenia, jest formą kompromisu. Musi zagrać „przeboje”, które i tak zwykle ogrywa, ale też dać publice część nowego lub rzadkiego, po co większość z nas chyba przychodzi. I ja z takim poczuciem wyszedłem, żem ostatecznie dostał to, com chciał. W dwóch dawkach, i żadna nie była tą przypominającą.
Przed pierwszym koncertem Kazika wystąpił rzeszowski kwartet Ziembul, który nie po raz pierwszy towarzyszy samemu Kazikowi czy Kultowi na ich trasach. Zespół bardzo przyjemnie rozgrzał Klub Studio takimi kompozycjami jak Kto Ty jesteś?, czy Jak Tommy Lee Jones. To się nazywa nieprzypadkowy zespół na nieprzypadkowym wydarzeniu.