Basia Małecka popełniła w tym roku płytę „Agnieszka”, na którą składają się piosenki jej największej bodaj inspiracji artystycznej, Agnieszki Osieckiej. Krakowski mini-koncert, który muzycznie uświetniała Hania Derej, nie składał się jednak w dużej mierze nie z tych właśnie nagrań, ale mogliśmy usłyszeć więcej nowego materiału. Same reinterpretacje Osieckiej zabrzmiały oczywiście jeszcze bardziej intymnie (Mój pierwszy bal), a kiedy połączyło się to z wzruszającymi piosenkami, jak napisany dla dziadka Staś, cały występ nabrał takiego kształtu. Godne podziwu jest panowanie Basi nad głosem, utrzymanie go w odpowiednich tonacjach i natężeniu, w tym nadawanie nim tak szerokiej palety barw każdej piosence. A wszystko z ogromną lekkością – takie ma się wrażenie, choć może wrażeniem to nie jest. Podobnie zresztą z grą Hani Derej, która robił to tak, jakby sama je skomponowała, w czym przecież jest znakomita. Same piosenki, zaaranżowane wyłącznie na pianino, z łatwością trafiały spod jej palców prosto w rdzeń, pomagając wydobyć arsenał różnych emocji i otoczyć je dźwiękami. Ważne jednak, że w repertuarze sobotniego koncertu, obok słowa (także tego pomiędzy) nie zabrakło też zabawy muzyką, co nadało mu zresztą dodatkowego uroku.
To był jeden z takich nieoczywistych, małych koncertów, w trakcie którego po prostu trudno się było nie zachwycić. Prawdziwy kunszt.